Tajemnica wyspy Flatey Viktor Arnar – recenzja książki
Tajemnica wyspy Flatey Viktora Arnara Ingólfssona to kryminał w wersji islandzkiej. Surowy niczym tamtejsza przyroda i tajemniczy jak legendy o wikingach. Co ma do zaoferowania polskiemu Czytelnikowi?
Jak twierdzą wydawcy, Viktor Arnar Ingólfsson jest jednym z najpopularniejszych islandzkich pisarzy. Wyspiarskie państwo, z którego pochodzi, liczy sobie niewiele więcej mieszkańców niż średniej wielkości polskie miasto (ponad 300 tysięcy), dlatego można przypuszczać, że Islandczycy nie mają zbyt wielkiego wyboru, jeśli chodzi o ulubionych autorów. Z pewną podejrzliwością podchodziłam więc do Tajemnicy wyspy Flatey. Czy moje obawy były zasadne?
Tajemnica wyspy Flatey – zagadka średniowiecznego manuskryptu
Akcja Tajemnicy wyspy Flatey rozgrywa się w latem 1960 roku. Od razu warto wspomnieć, że Flatey to realnie istniejąca, maleńka wysepka, mierząca sobie zaledwie dwa kilometry długości i pół szerokości, którą zamieszkuje raptem kilkadziesiąt osób. Wprost idealna sceneria dla kryminału, prawda? Ingólfsson literacko wykorzystał ten potencjał – niespodziewanie zamkniętą społecznością wstrząsa odnalezienie zwłok, a właściwie już tylko szkieletu mężczyzny na jednej z pobliskich, bezludnych wysp.
Okazuje się, że zmarły był profesorem kopenhaskiego uniwersytetu, badającym Flatejarbok– średniowieczną księgę zawierającą zbiór sag i eposów o starodawnych wikingach. Nie miałoby to żadnego znaczenia, gdyby śmierć mężczyzny do złudzenia nie przypominała jednej z tych opisanych w manuskrypcie.
Śledztwo w sprawie prowadzi Kjartan – delegat prefekta, którego jednak nie przekonują tego typu interpretacje. Nie doszukuje się związku pomiędzy zgonem profesora, a legendą dotyczącą zagadki opartej na znajomości Flatejarbok, znajdującej się w miejscowej bibliotece.
Tymczasem mieszkańcy są święcie przekonani, że ten, kto wyniesie z budynku klucz do rozwiązania tajemniczej runy, z pewnością w krótkim czasie umrze. I tak też się dzieje. Kolejny dziwny zgon nie pozostawia złudzeń. Czy to możliwe, aby obie śmierci były tylko nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności? A może faktycznie nad Flatejarbok ciąży jakaś klątwa?
Tajemnica wyspy Flatey – piersi maskonura
Po opisie fabuły Tajemnicy wyspy Flatey można odnieść wrażenie, że mamy przed sobą połączenie powieści detektywistycznej z nutą thrillera lub nawet horroru. Jest mrocznie jak w skandynawskich kryminałach, jednak brak tutaj wyrazistych postaci, tak charakterystycznych dla tej odmiany gatunku. Prowadzący śledztwo Krajtan nie interesuje się zbytnio jego przebiegiem, do akcji ni stąd ni zowąd wkraczają praktycznie bezimienni policjanci, którzy nie mają szans na rozbudzenie w Czytelniku jakichkolwiek emocji.
Aranarowi nie wyszły jednostkowe postacie, za to świetnie sportretował społeczność islandzkiej wyspy. Tajemnicę wyspy Flatey warto przeczytać chociażby ze względu na jej wartość informacyjną. Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, w jaki sposób żyli Islandczycy w latach 60. XX wieku? Jestem pewna, że nie!
Książka Ingólfssona to prawdziwa, kulturowa podróż do tamtych czasów. Wspólnie z bohaterami mamy szansę zasiąść do kolacji z gotowanych piersi maskonura, zjeść morski pasztet czy kawałek foki. Jeśli dodać do tego ciekawe opisy przyrody, cała otoczka akcji staje się najsilniejszą częścią tej historii. To samo tyczy się nawiązań do kultury wikingów. Czytelnikom zainteresowanym tymi tematami powieść Ingólfssona z pewnością przypadnie do gustu. Sam klimat Tajemnicy wyspy Flatey przypomina mi też trochę trylogię z Wysp Owczych Remigiusza Mroza, które napisał pod pseudonimem Ove Løgmansbø. Śmiem jednak twierdzić, że jeśli chodzi o prowadzenie akcji, podrabiany farerski autor spisał się nieco lepiej niż autentyczny islandzki twórca.
Tajemnica wyspy Flatey – ciężki kryminał, ciekawa Islandia
Podsumowując, wątek kryminalny nie jest najlepszą częścią tej historii, a uwagę przykuwa raczej wszystko to, co jest poza nim. Miłośnicy gatunku, spodziewający się trzymającej w napięciu akcji, mogą być więc nieco zawiedzeni. Ponadto powieść jest też trochę ciężka w lekturze, jednak ja i tak pozostaję pod wrażeniem jej kulturowo-przyrodniczego wymiaru. Nie wiem jednak, czy wszyscy Czytelnicy okażą taką wyrozumiałość.
Mimo to, zachęcam do przeczytania Tajemnicy wyspy Flatey, jeśli nie dla kryminału, to po prostu z czystej ciekawości. Nie chcielibyście dowiedzieć się, jacy byli, co robili i w co wierzyli mieszkańcy Islandii jeszcze nie tak dawno temu? No i czemu zjadali te sympatyczne maskonury?!
Kup książkę Tajemnica wyspy Flatey Viktora Arnara Ingólfssona w sklepie internetowym TaniaKsiazka.pl >>
Ocena Malwiny
-
5/10
-
6/10
-
5/10
-
5/10
-
6/10
Fragment recenzji
Po opisie fabuły Tajemnicy wyspy Flatey można odnieść wrażenie, że mamy przed sobą połączenie powieści detektywistycznej z nutą thrillera lub nawet horroru. Jest mrocznie jak w skandynawskich kryminałach, jednak brak tutaj wyrazistych postaci, tak charakterystycznych dla tej odmiany gatunku. Prowadzący śledztwo Krajtan nie interesuje się zbytnio jego przebiegiem, do akcji ni stąd ni zowąd wkraczają praktycznie bezimienni policjanci, którzy nie mają szans na rozbudzenie w czytelniku jakichkolwiek emocji.