Czytelnia

Fragment: Droga do Justyny Kowalczyk – Daniel Ludwiński

Droga do Justyny Kowalczyk - Daniel Ludwiński

Miłośnicy sportów zimowych, kibice, jesteście tam?

Jeśli chcecie poczytać o kulisach kariery jednej z najwybitniejszych zawodniczek w historii narciarstwa biegowego, największych polskich sukcesach, herosach wszech czasów oraz niezapomnianych zawodach zalecamy zerknąć do książki „Droga do Justyny Kowalczyk”. Jest to fascynująca panorama 171 lat historii białego szaleństwa. Wszystkie tajemnice, kontrowersje i skandale biegów narciarskich! Książka ukazała się w sprzedaży 15 stycznia 2014 roku nakładem Wydawnictwa Sine Qua Non. Dodatkowo warto wiedzieć, iż niedługo wydawnictwo wprowadzi również do sprzedaży inne pozycje poświęcone sportom zimowym:

  • Bode Miller. Moje życie. Szybkość, wolność, zabawa (29 stycznia 2014)
  • Autobiografia Swena Hannawalda (luty 2014)

Zachęcamy do zapoznania się z książką oraz jej fragmentem.

Droga do Justyny Kowalczyk - Daniel Ludwiński Droga do Justyny Kowalczyk – Daniel Ludwiński

Panie trenerze, jeżeli tak ciężko trzeba trenować, żeby być w czterdziestce Pucharu Świata, to dla mnie to jest bez sensu… Będę trenować wiele razy ciężej, ale po to, żeby wygrywać!

I tak zrobiła.

Czy Justyna Kowalczyk jest najwybitniejszą zawodniczką w historii narciarstwa biegowego? A może to jednak astmatyczka Marit Bjorgen czy Jelena Välbe w słynnej różowej czapeczce? Albo maleńka Stefania Belmondo?

Justyna nie była pierwszą polską gwiazdą. Mistrz świata Józef Łuszczek sam przywiózł z Okęcia norweską kadrę na zawody pucharowe w Zakopanem. Choć nie posiadał prawa jazdy, musiał przejąć kierownicę od zasypiającego taksówkarza. Nasze panie na olimpiadzie w Squaw Valley miały zapewniony medal, ale uznały, że zdobyty z naruszeniem zasad fair play nigdy by ich nie cieszył, i odmówiły przyjęcia brązowego krążka.

Fragment książki:

1

MULTIMEDALIŚCI Z ZAGRANICY

GDZIE I KIEDY SIĘ ZACZĘŁO?

Historia nart ma pięć–sześć tysięcy lat. Najwcześniejsze formy drewnianych desek przypiętych do nóg stosowane były przez myśliwych, a wraz z rozwojem cywilizacji narty stały się przydatne także dla armii, szczególnie w Skandynawii. Historia biegów narciarskich rozumianych jako dyscyplina sportowa jest oczywiście nieporównywalnie krótsza i sięga połowy XIX wieku. Wskazanie zawodów, które były tymi pierwszymi, nie jest wcale tak trudne, znamy bowiem konkretną datę ich przeprowadzenia – to 30 marca 1843 roku. Tego dnia świadkiem sportowej rywalizacji biegaczy było norweskie miasto Tromsø, położone daleko za kołem podbiegunowym i popularnie zwane wrotami Arktyki. Narciarze pokonali dystans około sześciu kilometrów, od ratusza do jednej z farm i z powrotem. Organizatorem zawodów był… luterański ksiądz Otto Theodor Krogh, bardziej znany jako Lille Theodor (czyli Mały Teodor). Z kolei niektórzy skłonni są przyznać palmę pierwszeństwa rywalizacji pomiędzy wojskowymi, do której doszło w Norwegii w 1767 roku, jednak miała ona charakter bardziej treningu wytrzymałościowego niż typowych zawodów.

Już 2 kwietnia, a więc zaledwie po trzech dniach, zorganizowano w Tromsø kolejny bieg na tej samej trasie. Triumfatorem został urodzony w Finlandii nastoletni Lapończyk, który mieszkał w Tromsø i uczył się tam zawodu szewca. Pokonanie dystansu zajęło mu pół godziny, choć organizatorzy przewidywali, że realny czas to co najmniej czterdzieści minut. Zwycięzca zaskoczył wszystkich nie tyle faktem, że przybył na metę jako pierwszy, ile tym, że używał… dwóch kijków! W Norwegii powszechne było wówczas stosowanie jednego długiego kija, ale w Finlandii biegano już z dwoma. Fińskie pochodzenie i związana z tym wiedza na temat odpowiedniego wykorzystania dwóch kijków pomogły więc przyszłemu szewcowi wygrać bieg, a także zaskoczyć rywali i widzów. Wydawać by się mogło, że Norwegowie wyciągną odpowiednie wnioski i skojarzą sukces młodego Lapończyka z użyciem przez niego dwóch kijków, tak się jednak nie stało. Zawody w Tromsø dopiero po latach zyskały sławę pionierskich, a wieść o ich rozegraniu i o sprzęcie, którym posługiwał się triumfator, wcale nie odbiła się zbyt szerokim echem. I choć z Finlandii wciąż napływały pogłoski o stosowaniu tam dwóch kijków, Norwegia oswoiła się z tą techniką dopiero kilkadziesiąt lat później i aż do 1887 roku fiński sposób był na wszelkiego rodzaju zawodach… zakazany! Dopiero wówczas ponownie podpatrzono Finów, ostatecznie zezwolono na stosowane przez nich rozwiązanie i cała norweska czołówka ochoczo zaczęła z niego korzystać.

Zawody w Tromsø były tymi pierwszymi, ale na kolejne nie trzeba było czekać, przynajmniej w Norwegii. W Szwecji biegano za to od 1877 roku – Per Hj. Söderbaum, dyrektor szkoły w Sundsvall, zorganizował wówczas rozgrywki dla swych podopiecznych. W mieście szybko spopularyzowały się także biegi otwarte, w których mógł wziąć udział każdy, założono również pierwszy w Szwecji klub zrzeszający amatorów narciarstwa biegowego. 14 lutego 1897 roku w Sundsvall po raz pierwszy w historii rywalizowały panie – wcześniej biegały tylko razem z mężczyznami, a w tym dniu rozegrano osobną konkurencję specjalnie dla nich. Na dystansie 5 kilometrów najlepsza okazała się Gunhild Brodin z czasem 37 minut i 2,5 sekundy.

Najpóźniej oficjalne zawody rozegrano w trzecim z państw północnej Europy, które rychło miało się stać jedną z biegowych potęg, czyli w Finlandii. Inauguracja odbyła się w 1879 roku, a więc trzydzieści sześć lat po Norwegii i dwa lata po Szwecji. Ojcem chrzestnym imprezy był mieszkający w gminie Tyrnävä wojskowy Antti Bäck, miłośnik narciarstwa, któremu w zorganizowaniu zawodów pomagał między innymi miejscowy nauczyciel. Bieg został rozreklamowany w lokalnej prasie, także w sąsiednim Oulu, a że pogoda sprzyjała, 23 marca 1879 roku obejrzało go kilkuset widzów, najczęściej także z nartami na nogach. Siedemdziesięciu uczestników tego historycznego wydarzenia, mężczyźni, kobiety i dzieci, bez podziału na osobne kategorie (!), zmagało się na liczącej ponad trzy kilometry pętli, która rozpoczynała się przy szkole, następnie mijała plebanię, ciągnęła się wzdłuż okolicznych pól, potem okrążała cmentarz i kończyła się ponownie przy budynku szkoły. Trasę należało przebiec trzykrotnie. Najszybszy okazał się Antti Ollila przed drugim na mecie Heikkim Riikolą. Jedna z nagród trafiła też do najszybszej z kobiet. W 1889 roku własne zawody postanowiło zorganizować także pobliskie Oulu, gdzie jedną z konkurencji był bieg po zamarzniętej rzece. Tradycja przetrwała – w Oulu biega się do dziś, a tamtejsze doroczne wyścigi są najstarsze na świecie. W 2014 roku organizatorzy świętują piękny jubileusz – sto dwudziestą piątą edycję tej imprezy. Obecnie główny dystans to 70 kilometrów.

MISTRZ LAT DWUDZIESTYCH I TRZYDZIESTYCH

W okresie międzywojennym kariera biegacza na arenie międzynarodowej rzadko trwała szczególnie długo. Większość czołowych zawodników, w tym złotych medalistów, była na szczycie przez dwa–trzy sezony, a następnie zostawała wypierana przez młodych, utalentowanych sportowców. Lista przedwojennych multimedalistów nie jest więc długa – nie dość, że liczba konkurencji rozgrywanych w tamtych latach na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata nie była zbyt duża, to jeszcze mało kto z grona najlepszych miał okazję zaliczyć kilka imprez najwyższej rangi.

Jednym z nielicznych wyjątków jest Veli Saarinen, biegacz najbardziej wówczas utytułowany, który i dziś śmiało może być klasyfikowany wśród najwybitniejszych przedstawicieli tej dyscypliny. Po raz pierwszy głośno zrobiło się o nim na mistrzostwach świata w Lahti w 1926 roku. Idolem fińskich kibiców stał się wtedy wprawdzie kto inny, mianowicie Matti Raivio, który wygrał zarówno bieg na 30, jak i 50 kilometrów, ale Saarinen też zdołał się pokazać z bardzo dobrej strony: na krótszym dystansie zajął trzecie miejsce z zaledwie 21-sekundową stratą do znacznie bardziej znanego Tauno Lappalainena. W tym samym sezonie wygrał również bieg na 30 kilometrów w ramach ostatnich w historii igrzysk nordyckich. Kariera międzynarodowa stała więc dla niego otworem. W tej sytuacji nie mógł dziwić fakt, że w 1928 roku Saarinen znalazł się w kadrze Finlandii na igrzyska olimpijskie w Sankt Moritz. W biegu na 18 kilometrów do szczęścia zabrakło mu niewiele – skończyło się na czwartym miejscu, za plecami trzech Norwegów.

Prawdziwy przełom przyszedł w kolejnym roku, który dla Saarinena okazał się bardzo szczęśliwy, nie mniej niż polskie śniegi w Zakopanem. Reprezentacja Finlandii przyjechała pod Giewont na mistrzostwa świata w składzie nieco eksperymentalnym, gdyż dwudziestosiedmioletni Saarinen był najbardziej doświadczonym spośród biegaczy, a resztę stanowili głównie młodzi debiutanci. Ekipa dotarła do Polski pociągiem. Podróżowała przez trzy doby, z przerwą na pobyt w Warszawie.

Dla Saarinena mistrzostwa wypadły kapitalnie – dystans 18 kilometrów zakończył się jego zwycięstwem i zdobyciem pierwszego w karierze złotego medalu. Srebro powędrowało do Anselma Knuuttili, dzięki czemu Finowie mieli podwójne powody do radości. Nie inaczej było przy okazji maratonu, w którym dwaj najlepsi biegacze zamienili się miejscami, a strata Saarinena do kolegi z reprezentacji wyniosła niespełna dwie i pół minuty. Co ciekawe, mimo że Saarinen miał już na koncie sukcesy międzynarodowe, to w jego dorobku wciąż brakowało choćby jednego tytułu mistrza kraju. Dopiero w lutym 1930 roku, gdy fiński czempionat zawitał do Kuopio, bohater niniejszego rozdziału wywalczył swój pierwszy złoty medal, wygrywając – z dobrym jak na tamte lata czasem, nieznacznie przekraczającym trzy i pół godziny – bieg na 50 kilometrów.

Szczytowym momentem kariery sławnego Fina okazały się igrzyska olimpijskie w Lake Placid. Mając już w dorobku medale mistrzostw świata, Saarinen udał się do Ameryki jako jeden z głównych faworytów. Był znakomicie przygotowany, w rozmaitych fińskich zawodach spisywał się bardzo dobrze, w związku z czym i dla niego, i dla wszystkich ekspertów stało się jasne, że tym razem otwiera się przed nim życiowa szansa. Biorąc pod uwagę jego dość już zaawansowany jak na sportowca wiek – być może szansa ostatnia.

Zaczęło się od brązowego medalu na 18 kilometrów. Niewiele jednak brakowało, a okazji do rewanżu w maratonie nie byłoby wcale – bieg na 50 kilometrów stanął bowiem pod znakiem zapytania. Śniegu było jak na lekarstwo, lecz gdy organizatorzy i zawodnicy powoli zaczynali się już godzić z niemożnością rozegrania najdłuższego biegu, zima nagle wróciła. W ostatniej chwili przygotowano więc pętlę liczącą 25 kilometrów, którą narciarze mieli pokonać dwukrotnie. Było to swego rodzaju novum, gdyż do tej pory w przypadku najdłuższych konkurencji rywalizowano najczęściej na trasach o długości pełnego dystansu.

Bieg maratoński w Lake Placid przeszedł do historii jako konkurencja przeprowadzona w sposób katastrofalny. Zawodnicy zdani byli wyłącznie na informacje od członków swych ekip, którzy mierzyli im czas na własną rękę, gdyż nie przygotowano żadnych punktów kontrolnych. Organizatorzy zapewnili za to „wyżywienie” – co pewien czas można było otrzymać… suchy chleb. Obraz tego biegu do reszty uzupełnić może fakt, że w pewnym momencie narciarzy zaskoczył brak śniegu – na odcinku liczącym czterysta metrów nie było go wcale1. Maraton ten był istną drogą przez mękę, nic więc dziwnego, że zawodnicy uzyskali czasy o przeszło godzinę gorsze niż na imprezach europejskich.

Rywalizacja o złoto była niezwykle zacięta. Saarinen zwyciężył i osiągnął swój chyba największy sukces, ale jego przewaga nad Väinö Liikkanenem wyniosła tylko 20 sekund – bardzo niewiele jak na ówczesne biegi długodystansowe. Dla najlepszego z Norwegów, Arnego Rudstadstuena, pozostał brąz, a liderujący jeszcze w okolicach trzydziestego kilometra Szwed Sven Utterström osłabł na tyle, że ostatecznie zajął dopiero szóste miejsce.

Po udanych igrzyskach Saarinena czekały jeszcze dwie edycje mistrzostw świata. Rok po występach w Lake Placid otarł się o medal światowego czempionatu na dystansie 18 kilometrów w Innsbrucku, za to miano króla nart potwierdził w maratonie, gdzie znów czekał go zażarty bój ze Svenem Utterströmem. Saarinem otrzymał na starcie numer 27, a na mecie zameldował się… jako drugi, mijając niemalże wszystkich zawodników, którzy ruszali na trasę wcześniej, niekiedy o wiele minut.

Jeszcze na kilkanaście kilometrów przed metą wydawało się, że Fin całkowicie kontroluje sytuację i w końcówce nie może się zdarzyć już praktycznie nic zaskakującego. Jego przewaga wynosiła sześć minut. Czy to jednak Saarinen znacząco osłabł, czy też Utterström zachował na koniec sporo sił, dość powiedzieć, że na ostatnich dziesięciu kilometrach stopery mierzące czas zaczęły wykazywać, że różnica maleje niemalże w oczach. Znający wynik swojego konkurenta Utterström szalał na trasie, robił, co mógł, jednak do zniwelowania całej straty nieco mu zabrakło. Ostatecznie Saarinen triumfował z przewagą 42 sekund, a więc nieznaczną, jeśli porównać to do wcześniejszej różnicy dzielącej obydwu narciarzy.

Zwycięstwem w Innsbrucku Fin ukoronował swoją piękną i długą karierę. W dowód uznania otrzymał jeszcze dodatkową nagrodę od władz miejskich. W 1934 roku na mistrzostwach świata w Sollefteå był jeszcze drugi na 18 kilometrów, za Salo Nurmelą, a przed Marttim Lappalainenem. Trójka medalistów wspólnie z Klaesem Karppinenem pewnie triumfowała także w sztafecie i sięgnęła po złote medale. W kolejnych latach, już po zakończeniu kariery przez Saarinena, właśnie sztafeta miała się stać prawdziwą specjalnością Finów. Karppinen, następca starego mistrza, poprowadził reprezentację jeszcze do czterech zespołowych zwycięstw, w tym w Zakopanem, a także zdobył pięć indywidualnych medali mistrzostw świata, w tym jeden złoty. Do grona najlepszych dołączyli też kolejni Finowie: Pauli Pitkänen i Kalle Heikkinen, zwycięzca maratonu w Holmenkollen.

A jak potoczyły się dalsze losy Saarinena? Skupił się na pracy szkoleniowej, początkowo w Garmisch-Partenkirchen, jednak szybko o swojego wieloletniego asa upomnieli się działacze z Finlandii, którzy zaproponowali mu stanowisko pierwszego szkoleniowca kadry narodowej. Nie może dziwić, że Saarinen z ochotą przystał na tę propozycję, wrócił do ojczyzny i zaczął pracować ze swoimi niedawnymi kolegami, jeszcze przed wojną pomagając im osiągać liczne sukcesy.

Jako trener fińskiej kadry Veli Saarinen pracował przez aż trzydzieści jeden sezonów. Z piastowanym stanowiskiem pożegnał się po igrzyskach olimpijskich w Grenoble, które odbyły się w 1968 roku. Miał wtedy prawie sześćdziesiąt sześć lat. Żaden inny trener w dziejach narciarstwa nie mógł nawet pomarzyć o tak długiej pracy z reprezentacją.

 —

1Przegląd Sportowy”, 17.02.1932 (nr 14), s. 2