Recenzja: Podpis mordercy – Krystyna Kuhn
Podpis mordercy – Krystyna Kuhn
Nie ma to, jak dobrze napisany kryminał. Aby takim był, ważne jest nie tylko sprawne zawiązanie akcji na początek i skrupulatne jej rozwiązanie na koniec, ukoronowane odpowiedzią na pytanie „kto zabił”. Równie ważne w moim odczuciu jest to, co pomiędzy – sieć fabuły, najlepiej gęsta, wciągająca czytelnika niczym trąba powietrzna holenderskie domki. Do tego dobrze zbudowane sylwetki bohaterów.
Co do tych ostatnich, to trzeba sobie powiedzieć, że czas genialnych i nieco aroganckich detektywów pokroju Sherlocka Holmesa jest za nami. Panuje teraz moda na bohaterów obdarzonych wadami, ludzkich, ułomnych, czasem wręcz chorych, jak miła mojemu czytelniczemu sercu Malin Fors, stworzona przez Monsa Kallentofta postać walczącej z chorobą alkoholową komisarz szwedzkiej policji.
Od alkoholu nie stroni też bohaterka cyklu kryminalnych powieści Krystyny Kuhn, monachijska prokurator Miriam Singer. Boryka się ona nie tylko z przestępcami, ale także z problemami osobistymi, których symbolem jest słabo umeblowane mieszkanie z gołymi żarówkami na sufitach i zepsutym jedzeniem w lodówce. Podobnie zaniedbane są stosunki pani prokurator z policyjnym współpracownikiem, prywatnie kochankiem, komisarzem Henrim Lieblerem. W ostatnio wydanej w Polsce części cyklu zatytułowanej „Podpis mordercy”, mężczyzna stawia bohaterce pewne szarpiące nerwy ultimatum, a przy tym razem ze swoim policyjnym partnerem Ronem Fischerem poddaje w wątpliwość jej metody śledcze, jako nadmiernie bazujące na kobiecym instynkcie, impulsach i próbach wyczucia „pisma nosem”.
W tym tomie cyklu Miriam i Henri muszą dosłownie zajmować się węszeniem za pismem. Oto bowiem dochodzi do dwóch przerażających mordów. Zanim organa (ale nie powonienia, tylko ścigania) będą w stanie znaleźć związek między nimi, wyjdzie na jaw, że spoiwem są nieznane wcześniej rękopisy opowiadań Franza Kafki, z których jasno wynika, że praski pisarz tworzył nie tylko niepokojące opisy stanu zniewolenia, ale że wręcz lubował się w sadystycznych fantazjach o wymierzaniu kary. I te właśnie kafkowskie fantazje ktoś zaczął wcielać w życie. Organa zaczynają więc eksplorować świat czeskich imigrantów w Monachium i środowisko literaturoznawców specjalizujących się w Kafce. Gdy zapędzają się w tym daleko, dochodzi do przełomu w śledztwie i zwrotu akcji. Czy uda się im uratować trzecią ofiarę?
Moim zdaniem „Podpis mordercy” to godziwa rozrywka, choć nie wiem, czy wypada przyznawać się publicznie, że się ciężkie kryminały traktuje jako rozrywkę. W każdym razie ten nią jest, zawiera w sobie pożądaną dawkę napięcia, analizy psychologicznej osób prowadzących śledztwo, klimatu szemranych wielkomiejskich środowisk. Mnie osobiście zabrakło tylko nieco tego skrupulatnego rozwiązywania akcji. Przeczytawszy powieść uznałam, iż nadal niezbyt wiele wiem o sprawcy i jego motywacjach a także o tym, co dalej z pustką życiową pani prokurator. O ile pierwsze trzeba sobie chyba samodzielnie dośpiewać, o tyle drugie zapewne wyjdzie na jaw w kolejnych tomach cyklu. I ja- ten spragniony trąby powietrznej holenderski domek – chętnie po nie sięgnę.