Recenzja: Zapisane – Julia Hartwig
Zapisane – Julia Hartwig
Raz jeszcze trzeba to sobie szczerze powiedzieć – uciekam od poezji. Uciekam, bo wiele porusza, a mało wyjaśnia, zostawia z niedopowiedzeniem i poczuciem niemocy. Z tej mojej zasady wyłączony jest tylko Tuwim, wylękniony morderca, zawsze strzelający z rewolweru słów prosto w cel, żongler polszczyzny tak sprawny, jak pewnie nigdy sprawny nie będzie żaden tzw. prawdziwy Polak.
Przyszedł jednak i dla mnie czas, żeby zmierzyć się z poezją inną, nietuwimową. Okazją jest wydanie przez oficynę a5 nowego tomiku wierszy Julii Hartwig, „Zapisane”.
To bardzo kobiece, intymne wiersze, w których 93-letnia autorka subtelnie żegna się z obrazem miast i innych miejsc, zmieniających się w jej oczach, gdy zabrakło osób, z jakimi je zwiedzała. To także suma doświadczeń i małych radości, niepokojów odbierających sen i zasadniczych pytań, jakie człowiek wrażliwy stawia sobie u kresu dni swoich bliskich i swoich. „Niech mnie nie trwoży mijający czas i pamięć krucha” – pisze Julia Hartwig, która wśród wielbicieli swojej poezji słynie właśnie ze wspaniałej pamięci i bogatych wspomnień długiego i ciekawego życia.
Jest w tej poezji wiele ciepła i spokój, umiejętność łagodzenia i zniżania głosu do szeptu. Inaczej niż jej łódzki kolega po piórze, lubelska poetka nie wiedzie buntowników na barykady, raczej pokazuje złożoność świata w małym odbiciu, w kłębku emocji.
Nie znam wcześniejszych utworów Julii Hartwig, ale wierzę, że jest to poezja, która pomaga żyć, zatrzymać się na moment, żeby poczuć trwanie chwili i zobaczyć jej piękno. Nie bez znaczenia jest też fakt, że garść wierszy wygląda pięknie na kremowym, matowym papierze i to oraz portret wciąż pięknej, dojrzałej autorki na okładce czyni „Zapisane” dobrym prezentem dla wrażliwców na zbliżający się świąteczny czas.