Recenzja książki „Najgorszy człowiek na świecie” Małgorzaty Halber
Krystyna pracuje w telewizyjnej korpo, na co dzień przeprowadza wywiady ze znanymi gwiazdami, ma wyluzowanych, prześcigających się w rzucaniu ciętych ripost kolegów i życie, którego może jej pozazdrościć przeciętny zjadacz chleba. Ale Krystyna posiada też pewien sekret. Przez większą część doby chodzi „nastukana”, bo wcale nie czuje się wygadaną, pewną siebie imprezowiczką. Od czternastego roku życia dodaje więc sobie odwagi w publicznych toaletach, w domu i na imprezach, kończących się utratą świadomości i kacem, który nie pozwala rano spojrzeć sobie w twarz.
Małgorzata Halber, znana dziennikarka i prezenterka muzyczna, zabiera czytelników w podróż po labiryncie uzależnienia od alkoholu i narkotyków. W bezwzględny sposób ujawnia mechanizmu rządzące człowiekiem, który rozwiązania życiowych problemów szuka w kolejnych puszkach piwa, wypitych z chłopakiem, przyjaciółmi, kolegami z pracy. Częściej jednak niż najlepsze warszawskie kluby odwiedzamy z autorką betonowe przychodnie uzależnień wraz z ich poturbowanymi przez los i własne wybory pacjentami. W tej przestrzeni, siedzenie w kółku i mówienie do obcych ludzi: „Cześć, jestem Krystyna i jestem alkoholiczką” przestaje być wielokrotnie powtarzanym, dobrym żartem, a staje się zbawienną formułą, która pozwala spojrzeć prawdzie w oczy.
Książka Halber to nie tylko prywatna spowiedź, ujawniająca głębokie pokłady braku poczucia własnej wartości i samotności. To również bolesna konfrontacja ze współczesnym pokoleniem pewnych siebie dwudziesto- i trzydziestolatków, którzy alkoholem rekompensują sobie fakt, że aby pozostać na szczycie, nie mogą okazywać żadnych słabości czy lęków. Autorka pokazuje, jak trudno jest przyznać się do nałogu przed znajomymi, z których połowa z miejsca kwalifikowałaby się na terapię, którzy zatracili umiejętność trzeźwej rozmowy i nie wyobrażają sobie żadnego towarzyskiego spotkania bez jednoczesnego znieczulania się wódką czy marihuaną.
Pewnego razu Halber dowiaduje się od terapeuty, że ciężko jej będzie poskromić swój nałóg, nie zmieniając jednocześnie stylu życia. W praktyce odmawianie picia okazuje się być wręcz niemożliwe, ponieważ ten, kto pozostaje trzeźwy, traktowany jest niczym przybysz z innej planety. Wzbudza strach i niezrozumienie, bo jak można zrezygnować z cudownego eliksiru, po którym rozwiązuje się język, zawierają się nowe znajomości, a życie wreszcie pozwala poczuć coś więcej niż dojmującą pustkę i obojętność.
„Najgorszy człowiek na świecie” to książka, którą czyta się jednym tchem. Nie tylko dzięki przedstawionej historii, ale przede wszystkim ze względu na ostry, charakterystyczny dla Halber język. Autorka nie owija w bawełnę – chcąc dotrzeć do najbardziej szczerych i prawdziwych warstw uczuć czytelnika, zwraca się do niego w najprostszy, czasami wręcz podwórkowy i wulgarny sposób. Bo alkoholizm nie jest pięknym nałogiem, o którym warto pisać w piękny sposób. Zdarzają się jednak literacko świetne momenty, nieco łagodzące potoczny styl. Tym, co dodaje książce lekkości jest również morze autoironii, dystansu oraz celnych spostrzeżeń (szczególnie dotyczących terapeutek w sandałkach). Halber, mimo że daleko jej od bycia moralizatorką, nie pozostawia jednak złudzeń i mimowolnie zmusza każdego czytelnika do zastanowienia się nad własnym życiem.