Recenzja: Kalkwerk – Thomas Bernhard
„Kalkwerk” – wapniarnia, to książka, którą trudno pochłaniać w jeden wieczór, lub sięgać po nią podczas leniwego niedzielnego śniadania. Równie trudno, jak wskoczyć sobie dla rozrywki i zabicia nudy do starej studni bez dna. „Kalkwerk” austriackiego pisarza nie zabija nudy, nie przypochlebia się czytelnikowi w żaden sposób i nie podsuwa mu gotowych rozwiązań. Odsłania przed nim za to kulisy piekła. Piekła precyzowania.
W starej wapniarni będącej jednocześnie ogromnym domem i dawną fabryką wapna zamieszkuje niespełniony przyrodnik i naukowiec Konrad wraz ze swoją kaleką, przykutą do wózka inwalidzkiego żoną. Czasy są nieokreślone, są w tej książce odwołania zarówno do pierwszej jak i drugiej wojny światowej, jednocześnie jednak Konradowie i ich otoczenie prowadzą sztywne, dworne rozmowy wskazujące na przełom XIX i XX wieku, kiedy to panowie w „ubraniach” „wygłaszali opinie”, „twierdzili” i „stanowczo sądzili” podczas intelektualnych sporów z podobnymi sobie. O tamtej epoce może też świadczyć fakt, że małżonkowie, nim zakotwiczyli na dobre w starym domostwie w austriackiej głuszy, wpierw podróżowali po Europie i Azji wzorem przedwojennej arystokracji. Czas być może jednak nie ma tu znaczenia, a bardziej to, że Konradów przywiodły do Kalkwerk naukowe plany Konrada, który ma w głowie gotowe studium dotyczące słuchu. Opustoszała wapniarnia wydaje się mu właściwym miejscem do pracy nad przelaniem studium na papier, spodziewa się tam mniejszej ilości rozpraszających bodźców, niż w Paryżu, Berlinie i innych metropoliach, w których niegdyś z żoną mieszkali. Jednak po pięciu latach od wprowadzki do Kalkwerk Konrad zabija żonę jednym strzałem w skroń. Nie, dwoma strzałami w skroń. Nie, jednym strzałem w skroń i jednym w potylicę.
Skąd te rozbieżności? Narratorem tej dziwnej i tajemniczej powieści jest agent ubezpieczeniowy, który wykorzystując zamęt po odkryciu konradowej zbrodni rozmawia z jego znajomymi w sąsiadujących z Kalkwerk alpejskich karczmach, zbierając relacje z tego, co Konrad mówił, co robił i jak zachowywał się, zanim dopuścił się morderstwa.
Zamknięci na własne życzenie w domu-fabryce Konradowie okazują się prowadzić sadystyczno-masochistyczną grę, w której nieco w tyle pozostaje pani Konrad ze względu na fizyczną ułomność i uzależnienie od pomocy męża. Ten z myślą o studium zamęcza żonę eksperymentami polegającymi na mówieniu pewnych słów szybko raz do lewego raz do prawego jej ucha. W nagrodę czyta jej potem ulubioną książkę, po czym za karę czyta jej książkę, której ona nienawidzi, wiedząc, że jest jego ulubioną lekturą. Konradowa zaś co jakiś czas nazywa męża błaznem i poddaje w wątpliwość to, że studium kiedykolwiek powstanie. Konrad ma bowiem zasadniczy problem, życiowy problem z rozpoczęciem pracy. „Toteż precyzowanie, nieustanne zmienianie i przedzieranie się przez ustawiczne zmienianie i precyzowanie, czyli uparte, ustawiczne rozwijanie, uparte prowadzenie studiów nad studium uniemożliwia mu zapisanie studium.” – pisze Bernhard. A Kalkwerk okazuje się być raczej trumną niż inkubatorem dla działania. „Z jednej strony rozpraszają miasta, z drugiej strony rozprasza wieś, w gruncie rzeczy rozpraszają miasta i wsie, wieś w taki sam sposób rozprasza zamierzenia, czyli pracę myślową, miał powiedzieć Konrad do Wiesera, prawdę powiedziawszy, dziś w rezultacie wszystko jest rozpraszaniem, bowiem miasto i wieś, wyobrażenia o mieście i wsi, uległy w ostatnich dziesięcioleciach całkowitemu zamazaniu i w gruncie rzeczy bzdurą jest dziś szukać różnic między miastem a wsią, gdy wszystko od dawna jest tak samo monotonne, jak miał wyrazić się Konrad w obecności Wiesera.”
Im dalej w historię Konradów, tym szerzej otwierają się wrota piekła, jakim dla piszącego twórcy jest biała kartka lub biała strona na ekranie, jakim dla opiekuna kalekiej kobiety jest nieustanna jej obsługa, jakim dla dawniej pełnej życia osoby jest konieczność zdania się na towarzystwo maniakalnego i ograniętego obsesją wariata – własnego męża. Strzał oddany z mannlichera niczego nie kończy, czarna odchłań studni bez dna jest wciąż otwarta, Kalkwerk stoi w zaśnieżonym górzystym krajobrazie duszy każdego z nas.
Że tak jest, niech świadczy fakt, jakim powodzeniem cieszyła się teatralna adaptacja książki, wystawiona w Starym Teatrze Krakowa przez Krystiana Lupę. Na koniec warto dodać, że starannie wydaną w tym roku przez Wydawnictwo Officyna książkę zdobią szkice wykonane właśnie przez Lupę. Reżyser okazał się najlepszym w naszym kraju ambasadorem twórczości austriackiego pisarza, przenosząc na deski sceny także inne jego dzieła.
Kup książkę w księgarni TaniaKsiazka.pl >>