„Ostatnia rodzina” – recenzja filmu o rodzinie Beksińskich
Ostatnia rodzina to jeden z tych filmów, po obejrzeniu którego widz nie ma siły wyjść z kina. Siedzi w ciszy, w emocjonalnym chaosie, czując, że dotknął czegoś ważnego.
Lew Tołstoj w Annie Kareninie napisał, że: wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Życie Beksińskich – Zdzisława, ciemnego malarza katastrofisty, jego syna Tomka, zdolnego dziennikarza muzycznego oraz spajającej te dwie indywidualności Zosi, żony i matki – zdecydowanie do radosnych nie należało. Z racji swojego usposobienia oraz fascynacji śmiercią przez lata uważani byli za dziwaków i ekscentryków. Ale nie w tym tkwiło ich nieszczęście. Co więc legło u podstaw dramatu Beksińskich? Odpowiedzi na to pytanie możemy szukać już nie tylko w książce, ale także w najnowszym filmie w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego.
W 2014 roku ukazała się monumentalna biografia rodziny autorstwa reportażystki Magdaleny Grzebałkowskiej – Beksińscy. Portret podwójny. Rzuciła ona zupełnie nowe światło na życie prywatne malarza i jego syna. Obraz skomplikowanych relacji bliskości i oddalenia, wyłaniający się z pracy Grzebałkowskiej, do głębi poruszył czytelników.
Teraz na ekrany kin weszła uhonorowana już Złotymi Lwami Ostatnia rodzina – film, który stanowi świetne dopełnienie tragicznej historii Beksińskich. Opowiada on o warszawskim etapie życia artysty i jego bliskich. Widzowie mają szansę prześledzić kilkadziesiąt lat ewolucji trudnych relacji rodzinnych, dokonującej się w dwóch mieszkaniach z wielkiej płyty, jakich wiele w blokowiskach stolicy. Odbiorca zostaje zamknięty w klaustrofobicznie ciasnych domach bohaterów i niemalże na własnej skórze odczuwa wszystkie emocje towarzyszące ścieraniu się najbliższych, a jednocześnie tak dalekich sobie ludzi.
Bo Beksińscy kochali się i nienawidzili, obdarzali zainteresowaniem i obojętnością, na przemian fascynowali śmiercią i starali odnaleźć sens istnienia. Dwie wielkie indywidualności prowadziły do bólu zwyczajne życie, w mistrzowski sposób przedstawione w filmie Matuszyńskiego. Ta dojmująca codzienność, infantylność ojca, wybuchowość syna i zrównoważenie matki, mieszają się ze sprawami ostatecznymi – cierpieniem i dążeniem do samozagłady. Matuszyński stworzył film o poszukiwaniu akceptacji, nieprzystosowaniu do życia, wielkich i trudnych uczuciach. Ostatnia rodzina to także opowieść o zmaganiu się z własną psychiką i walczeniu z demonami, które Zdzisław uzewnętrzniał w swojej sztuce, a Tomasz w działaniu (m.in. swoich kilku próbach samobójczych).
W filmie w pewnym momencie pada zdanie, że w rodzinie Beksińskich wszystko jest inaczej. Twórcom obrazu, podobnie jak wcześniej Grzebałkowskiej, udało się uchwycić najważniejsze kontrasty i paradoksy istnienia tych ludzi, a także całe skomplikowanie ścierających się ze sobą silnych charakterów. W poruszający sposób ukazali, jak wysoka jest cena funkcjonowania geniuszu w zwyczajnym świecie. Co ciekawe, nie skupili się na mrocznej twórczości malarza, a mimo to jego katastroficzne wizje znajdują swoje odbicie w rzeczywistości tej poranionej rodziny. Śmierć w filmie staje się więc równorzędnym bohaterem. Emocjonalne zapętlenie nie prowadzi jednak do głośnej eksplozji, ale do serii cichych zniknięć i dopełnień losów.
Ostatnia rodzina to film trudny, wymagający dużego skupienia i być może pewnego przygotowania. Odbiór z pewnością ułatwi znajomość biografii lub chociażby twórczości Zdzisława Beksińskiego. Warto więc w pierwszej kolejności sięgnąć po książkę Grzebałkowskiej. Ci, którzy jednak nie zdecydują się na głębsze zapoznanie się z życiem rodziny, po obejrzeniu filmu z pewnością nabiorą takiej chęci. Od tych ludzi naprawdę ciężko się uwolnić.