Recenzja: Eli, Eli – Wojciech Tochman
Eli, Eli – Wojciech Tochman
True Manila czyli (anty)przewodnik po Manili.
Tekst z okładki zwiastuje, że kto zobaczy zdjęcia wykonane przez Grzegorza Wełnickiego, już nigdy nie będzie podróżował jak przedtem. Fotografie budzą poczucie beznadziei i smutku, ale prawdą jest, że widok cudzego cierpienia już nie wzbudza żadnych emocji. Teraz o ważności zdjęcia decydują wartości estetyczne. Wspaniałym ich uzupełnieniem są reportaże autorstwa Wojciecha Tochmana, dzięki niemu portrety przestają być anonimowe. Poznajemy ludzi z fotografii, kobietę-drzewo, niedoszłego bohatera opery mydlanej oraz kilku innych.
Fotograf z reporterem zabierają czytelnika na nietypową wycieczkę po stolicy Filipin. Turysta ma niebywałą okazje zobaczyć to, o czym milczą przewodniki. Slums-wycieczka ma w programie junk shopy (rupieciarnie), szmateksy, bazary i trupiarnie. Na zakończenie można zwiedzić miasteczko umarłych, czyli Cmentarz Północny, gdzie bezdomni stworzyli legowiska na grobach bogaczy. Onyx, najuboższą dzielnicę Manili, można traktować jak safari, wystawę kolonialną czy ludzkie zoo.
W refleksji Tochmana jest też miejsce dla Boga, trochę z pretensją, na przekór. W myśl religii – sierot przybywa, choć nikt nie troszczy się o ich żołądki i stan zdrowia. Czy slumsy są miejscem zapomnianym przez Boga?
„Eli, Eli” to nie jest tylko reporterski i fotograficzny zbiór przypadków, ale wyjaśnienie różnicy między patrzeniem a widzeniem. Tochman zostawia nas z nadzieją, że turysta przestanie bezmyślnie pstrykać kolejne fotki, a zobaczy człowieka.