Czy kampanie społeczne zachęcają do czytania?
Niektóre polskie kampanie społeczne promujące czytelnictwo przypominają zabawę w zamkniętym, elitarnym gronie przyjaciół. Kilkoro ludzi spotyka się i postanawia zachęcać do czytania książek. Robi plakaty, spoty, wymyśla błyskotliwe hasła. Później piszą o nich portale zajmujące się książkami, komentują blogerzy-recenzenci, czasem ktoś wspomni o nowej akcji w telewizji, oczywiście w programie o książkach. Wniosek jest jeden: kampanie społeczne trafiają do osób już czytających. Nie-czytelnicy nie mają o nich zielonego pojęcia. Jak więc dotrzeć do najbardziej zainteresowanej grupy odbiorców?
Kampanie kojarzą mi się jedynie z hasłami. Według mnie są bardzo statyczne, przekazują jedynie jakąś diagnozę rzeczywistości, mają funkcję informacyjną. Obrazek, nawet najbardziej pomysłowy i zabawny, pozostaje jedynie obrazkiem, który nie zmusi do podjęcia działania. Tu potrzebny jest kontakt z drugim, żywym człowiekiem. Zawiązanie relacji nie pozwala bowiem na pozostanie obojętnym. Nieczytającemu potrzebny jest czytający, który nie wymachuje mu przed nosem badaniami Biblioteki Narodowej, ale konkretną książką.
Twórcy kampanii popełniają czasem grzech wypowiadania się ze stanowiska mentora. Mają tendencję do lekkiego ośmieszania nie-czytelników, mówienia o książkach w kategoriach abstrakcyjnych. Po prostu zachęcają do czytania, nie zdając sobie sprawy z tego, że dla osoby, która nie miała żadnego kontaktu z literaturą, czytanie to czarna magia. To tak jakby zupełnego laika zmuszać do interesowania się fizyką kwantową. Nawet jeśli zachęcimy go sugestywnym plakatem, to z pewnością nie poradzi sobie w gąszczu wiedzy i możliwości. Pierwsza, przypadkowo otwarta książka może okazać się koszmarem, o którym laik będzie chciał jak najszybciej zapomnieć. Nie można pozwolić na to, aby nie-czytelnik sięgnął po nieciekawą książkę. A tak się pewnie stanie, jeśli pozostaniemy jedynie na etapie zachęcania do wejścia do księgarni.
Dlatego moim zdaniem liczy się konkret i oddolne działania. Jeśli zależy nam, aby nasi bliscy zaczęli czytać, trzeba podsuwać im ciekawe książki. Ciekawe z ich perspektywy, zgodne z zainteresowaniami. Nie musi to być literatura z najwyższej półki. Na taką być może nigdy nie przyjdzie czas. Odpuśćmy sobie też szkolne lektury czy klasyki. Mimo że Sienkiewicz dalej pozostaje najpopularniejszym polskim twórcą, nie warto rzucać go na pierwszy ogień (ani żaden kolejny, dajcie już spokój biednemu Henrykowi). Dlatego nie wierzę w jakiekolwiek rezultaty akcji „Narodowego Czytania”. Klasyki to dalej obracanie się w rewirach szkolnych lektur, które to obwiniam za odsuwanie się młodych ludzi od książek. Lepiej postawić na coś współczesnego, dotykającego problemów konkretnego człowieka, bliskie jego wrażliwości i sposobowi patrzenia na świat. Nawet jeśli miałby to być wspomnienia byłego mafiosa, niewyszukany romans, popularny kryminał czy biografia znanego piłkarza.
Dobrym pomysłem na zachęcenie po sięgnięcie po książkę (a nie abstrakcyjne „promowanie czytelnictwa”) są targi książki. Odbywają się one zwykle w centralnych punktach dużych miast. Dzięki temu ludzie często trafiają tam zupełnie przypadkowo, przy okazji weekendowego spaceru. To nie jest zamknięty klub książki czy kameralne spotkanie autorskie, ale duża, nowoczesna impreza, na której można poznać prawdziwych ludzi, z krwi i kości, promujących swoje całkiem konkretne dzieła, często poruszające kontrowersyjne tematy. Autorzy sami przyznają, że spotkania w ramach targów książki zawsze przybierają nieco inny charakter. Wyzwalają w ludziach więcej emocji, kierują dyskusje na inne tory, są bliżej ziemi, nie tracąc z oczu literatury. Dlatego na przekór statystykom, targi książki odwiedzają tłumy.
Podobnie działają akcje czytania w miejscach publicznych, organizowane często w ramach festiwali literackich. Aktorzy i znane postacie, także zwykli wolontariusze czytają na głos w urzędach, środkach komunikacji miejskiej, kawiarniach. Przypadkowi mieszkańcy są więc niejako zmuszeni do słuchania książek. Głęboko wierzę, że taki impuls może przypomnieć im o tym, że książki po prostu istnieją. Nawet jeśli miałoby się skończyć na chwilowym zatrzymaniu, to zawsze pierwszy krok w kierunku pozytywnej zmiany.
Zasłyszany fragment książki, przypadkowe spotkanie z autorem, opowiedziana recenzja czy prezent bliskiego – to mogą być o wiele skuteczniejsze sposoby na zmianę postawy czytelniczej. Kampanie skierowane do anonimowej masy „statystycznych Polaków” cieszą oczy jedynie czytających, świadomych problemu. Zajmowanie się nim w wymiarze społecznym i ogólnym nie przyniesie wielkich rezultatów. Mimo wielu kampanii statystyki nadal się pogarszają. Dlatego zamiast walczyć o zbawienie całego narodu, może warto zawalczyć o jednego, konkretnego człowieka? Kogoś z naszego podwórka, kogoś, w kim widzimy potencjał na rozwój pasji?