Recenzja: Inferno – Dan Brown
Inferno – Dan Brown
Jedni Dana Browna kochają, inni nienawidzą, jeszcze inni – w tym ja – nie emocjonują się aż tak bardzo jego twórczością, traktując ją jako sposób na urozmaicenie kilku lub więcej wieczorów. Już na początku muszę przyznać, że „Inferno” to kawał (również dosłownie!) literatury sensacyjnej, którą czyta się szybko oraz to, że niewątpliwie było jedną z najszumniej zapowiadanych książkowych nowości ubiegłego roku.
„Inferno” to szósta powieść, która wyszła spod pióra Browna, czwarta opowiadająca o przygodach Roberta Langdona – światowej sławy specjalisty w dziedzinie ikonografii. Jak możemy się spodziewać – również i tym razem Langdon, ścigając się z nieprzyjaciółmi i czasem, będzie podążał za wskazówkami ukrytymi w dziełach sztuki. Przewodnikiem w tej niebezpiecznej wędrówce będzie mu sam Dante Alighieri – twórca słynnej „Boskiej komedii” – a towarzyszką piękna i tajemnicza doktor Sienna Brooks. Aby tchnąć nieco świeżości w schemat doskonale znany czytelnikom z poprzednich książek, Dan Brown zastosował dość interesujący zabieg: Langdon budzi się w szpitalu, nie pamiętając co robił przez ostatnie kilkadziesiąt godzin (musi zatem odtworzyć minione dwa dni, podążając po własnych śladach i na nowo rozwiązując zagadkę). Nim zdąży sobie cokolwiek przypomnieć, zmuszony jest do ucieczki przed zabójczynią czyhającą na jego życie. Rozpoczyna się szaleńczy wyścig, w którym stawką są przyszłe losy ludzkości. W „Inferno” bowiem głównym czarnym charakterem jest szalony naukowiec, w dość specyficzny i wątpliwy moralnie sposób próbujący rozwiązać problem przeludnienia naszej planety. Gdzieś na marginesie lektury rodzi się pytanie, czy rzeczywiście Ziemię, a wraz z nią całą ludzkość, czeka zagłada, czy teorie szalonego naukowca mogą być prawdopodobne oraz gdzie przebiega granica między geniuszem a szaleństwem.
Akcja pędzi na łeb na szyję – bohaterowie przemierzają klimatyczne uliczki Florencji, uciekając przed pościgiem, zdani wyłącznie na siebie. Główną rolę w powieści odgrywa wspominana już „Boska komedia” Dantego – to właśnie w tekście tego średniowiecznego poematu oraz w dziełach nawiązujących bezpośrednio do niego zawarte są wskazówki umożliwiające powtórne rozwiązanie łamigłówki, dla której profesor zjawił się we Florencji. W „Inferno” – wzorem utworów wcześniejszych – nie brakuje opisów dzieł sztuki, na które natykają się co rusz Langdon i Sienna, przemieszczając się z jednego miejsca do drugiego. Trzeba przyznać – Dan Brown włożył spory wysiłek w zebranie tak wielu informacji na temat Dantego i jego dzieła.
„Inferno” czyta się szybko i przyjemnie (jeśli nie będziemy się za bardzo przejmować zagiętą czasoprzestrzenią – akcja powieści dzieje się w dużej mierze jednego dnia, a bohaterowie przemieszczają się z miejsca na miejsce niemal z prędkością światła). Krótkie rozdziały utrzymują ciekawość czytelnika, a wstawki dotyczące dzieł sztuki nieco spowalniają galopującą akcję. Muszę jednak przyznać, że w porównaniu z „Aniołami i demonami” – moim ulubionym tytułem Dana Browna – każda inna powieść, również i „Inferno”, będzie gorsza.