Recenzja: Złodziejka książek – Markus Zusak
Złodziejka książek – Markus Zusak
„On był szaleńcem, który pomalował się na czarno i chciał zwyciężyć cały świat. Ona była złodziejką książek, której brakowało słów.”
Swoje spotkanie ze złodziejką zaczęłam od filmowej adaptacji powieści Australijczyka Markusa Zusaka, nie spodziewałam się, że będę miała okazję przeczytać książkę. Autor pomysł na tę opowieść zaczerpnął ze wspomnień swojej matki Niemki, która wychowywała się w małym miasteczku niedaleko Monachium. Pewnie każdego zżera ciekawość, co trzeba zrobić, aby zasłużyć sobie na taki przydomek? (Szczególnie dziś, gdy statystyczny Polak czyta jedną książkę w ciągu roku, w ogóle ktoś pretendowałby do takiego tytułu?)
Ad rem: Rzecz dzieje się w czasie drugiej wojny światowej w hitlerowskich Niemczech. Liesel Meminger, dziewięciolatka, córka komunistki zostaje adoptowana przez Rosę i Hansa, on malarz ścian i akordeonista, ona wulgarna praczka (w myśl zasady przeciwieństwa się przyciągają). Dziewczynka stopniowo przyzwyczaja się do nowych warunków, a w tajemniczy świat książek wprowadza ją nowy ojciec, pieszczotliwie nazywany Papą. Bohaterom przyszło żyć w burzliwych czasach, kiedy literatura znów była zakazana, a ludzi podzielono na kategorie. Jednak Liesel sprytnie uchyla się od zakazów i zdobywa nowe lektury, narażając się Fuhrerowi oraz surowej matce. Jej życie obfituje w spotkania z niezwykłymi ludźmi, co ją z nimi połączy?
Mnie najbardziej ujęła świetnie prowadzona narracja, dość nietypowo – bo naszym przewodnikiem jest Śmierć, która podczas wojny ma pełne ręce roboty, a wolałaby „mop zamiast sierpa”. Narrator zostawia czytelnikowi (prawie na marginesie) szereg swoich notatek i uwag. To dodatkowo uatrakcyjnia lekturę. Poza tym, dzieli się swoimi odczuciami, burzy stereotyp kostuchy, a czasem się usprawiedliwia z brudnej roboty.
Powieść M. Zusaka to nie tylko portret niemieckiego społeczeństwa z czasów drugiej wojny, ale przede wszystkim wspaniała i pełna humoru opowieść o prawdziwej przyjaźni ponad wszystko.