Z okazji premiery książki Psy Prewencji o realiach służby w policji mam dla Was coś specjalnego. Jej autor zgodził się odpowiedzieć dla nas i dla Was na kilka pytań. 😉 Około 80% wydarzeń, które opisał Pan Norbert Kościesza, to fakty. Praca policjantów jest ciężka i niewdzięczna na różnych płaszczyznach. Czy ktokolwiek może o pracy policjantów opowiedzieć lepiej niż były funkcjonariusz?
Wywiad z Norbertem Kościeszą, autorem książki Psy Prewencji
CoPrzeczytać: Jest Pan autorem książek dla dzieci. Skąd pomysł, czy też potrzeba, stworzenia tak zupełnie innego i bardzo mocnego tytułu, jak Psy Prewencji?
Norbert Kościesza: Tak, jestem autorem kilku bajek i legend. Niedługo spod mojego pióra wyjdzie kolejna baśń dla najmłodszych pt. W leśnym stawie. Ale zacznijmy od początku. Tworzenie bajek było potrzebą chwili….
Po pierwsze – jako policjant nie mogłem pisać niczego, co licowałoby z dobrym imieniem służby. Jednak, jak się później okazało, mój komendant uważał inaczej… Próbował zarzucić mi, że jest to zajęcie zarobkowe i w tym celu wszczął postępowanie dyscyplinarne, opierając się na absurdalnych zarzutach. Zamiast pochwalić się nietypową pasją swojego podwładnego, który w ten nietypowy sposób propaguje zawód policjanta, zamiast pokazać, że policja nie tylko represjonuje społeczeństwo, ale także bawi i uczy – co może tylko wzmocnić pozytywny wizerunek firmy – uznał, że swoim działaniem naruszyłem dyscyplinę służbową.
Po drugie – pisanie bajek dla dzieci odstresowywało mnie, działało kojąco i pozwalało na krótko zapomnieć o negatywnych emocjach, które towarzyszyły mi w codziennej służbie. Trudne interwencje, ogrom nieszczęść ludzkich, widok zwłok, codzienne narażanie życia i zdrowa, a także samo przebywanie z różnego rodzaju bandziorami, mordercami, gwałcicielami, pedofilami, rozmowy z nimi, to wszystko sprawiało – delikatnie mówiąc – dyskomfort psychiczny. Naturalną rzeczą była ucieczka do czegoś w coś… Nie chciałem wybierać alkoholu, jak wielu moich przyjaciół i kolegów. Za namową kilku osób wybrałem pisanie bajek.
Po trzecie – moje dzieci od zawsze lubiły i nadal lubią bajki, więc początkowo wybrałem pisanie właśnie dla nich. Kiedy, jak co roku, piszą listy do Mikołaja, to ja na te listy skrupulatnie odpisuję – ale ciiiii, bo to tajemnica.😊
A teraz przejdźmy do meritum. Potrzebę napisania książki o policji nosiłem w sobie od chwili, gdy wstąpiłem w jej szeregi. Ilość absurdów, głupoty, bezmiar nepotyzmu i ignorancji, braku odpowiedzialności i spychanie tej ostatniej na innych – tych na coraz to na niższym szczeblu, sprawiała, że ktoś musiał to w końcu zrobić. Ktoś musiał w końcu obnażyć prawdę o policji, więc dlaczego nie miałbym być to ja? Pierwsze publikacje o tym, co się dzieje w firmie, były na moim blogu Życie męskim okiem, który już od kilku lat nie istnieje. Niech mi Pani uwierzy, że ta książka wcale nie jest mocna. To jest tylko ułamek tego, co można napisać. Bareja i Vega razem wzięci nie wymyśliliby tego, co naprawdę kryje się za fasadą pięknych mundurków, oficerskich uśmiechów i konfetti lecącego z helikoptera.
CP: Przez wiele lat pracował Pan w policji. To bardzo trudny kawałek chleba, tym bardziej że policjanci wzbudzają w Polakach przeróżne emocje (od szacunku po nienawiść). Jak wspomina Pan ten czas?
NK: Służba w policji jest trudna i nie zrozumie tego nikt, kto nie pracował w patrolu na tzw. ulicy. Ludzie postrzegają nas przez pryzmat wystawianych mandatów, lansowania się w radiowozie (zimny łokieć, ciemne okularki w dni słoneczne)… Ludzie nie widzą ciężkiej pracy, jaką wkłada się w każdą służbę, ilości interwencji i trudu, jaki trzeba włożyć, by tą interwencję zakończyć jak należy.
Poczynając od samej góry, w naszym społeczeństwie nie ma szacunku do policjanta i jego munduru. Przykład: jakiś poseł przed kamerami wyzywa i szarpie funkcjonariusza kryjąc się za immunitetem i nie ponosi za to odpowiedzialności! Zwykły Kowalski widząc to, wyciąga wniosek bardzo prosty, skoro pan X z sejmu ma w d… policję to on tym bardziej. Bardzo łatwo jest oskarżyć o coś funkcjonariusza, przełożeni boją się stanąć w jego obronie, by nie stracić przypadkiem stołeczka. Wszelkie pomówienia są na porządku dziennym, a policjanci, którzy tracą w ten sposób pracę, czasami rodzinę, walczą o swoje dobre imię wiele lat…
Szacunek należy się zwłaszcza tym policjantom, którzy pracują na ulicy. To oni w pierwszej kolejności mają styczność ze wszelkim złem. To oni załatwiają interwencje na tzw. domówkach, są pierwsi na miejscu wypadku, jeżdżą na zgony, przekazują złe wieści rodzinom ofiar, itd…
Wkurzało mnie i wkurza, gdy matki widząc patrol na ulicy, straszą swe dzieci mówiąc: jak będziesz niegrzeczny to policjant cię zabierze! Podchodzę wtedy i grzecznie mówię: Co jeśli pani dziecko będzie potrzebowało pomocy, bo na przykład się zgubi. Do kogo pójdzie? Do św. Mikołaja?!. Od małego wpaja się dzieciom, że policjant jest niedobry, choć nawet zwykły dres z osiedla, gdy tylko dostanie łomot, to zaraz dzwoni po pomoc do policji i płacze w telefon, że mu dresy z tyłka zdjęli albo ukradli 10 zł, co je dostał od mamusi.
Czas, który poświęciłem służbie, wspominam jak jedną wielką przygodę, a jak to bywa w przygodach: czasem było źle, a czasem wspaniale. Źle, gdy działo się coś, nad czym nie było czasu się zastanowić, gdy sekundy dzieliły od utraty własnego życia i uratowania czyjegoś życia. I późniejsze zastanowienie się, czy wszystko zrobiłem tak, jak należy, czy smutni panowie z BSW [red. Biura Spraw Wewnętrznych] lub prorok [red. prokurator] się nie doczepią i nie dopieprzą przekroczenia uprawnień lub wręcz odwrotnie niedopełnienia obowiązków…
Te wspaniałe chwile były wtedy, gdy np. podbiegało do mnie dziecko na ulicy i mówiło: ja pana znam, to pan uratował mamusię, jak tata ją kopał po głowie i przytulało się. Wtedy duma miesza się ze współczuciem i wstydem, bo kim ja jestem, by sobie zasłużyć na taką wdzięczność. Wspaniałą chwilą było, gdy kumpel, który użył broni na interwencji, wybronił się z postępowania o niezasadne jej użycie. Albo, gdy po całonocnej zmianie i kilkunastu wyczerpujących fizycznie, i psychicznie interwencjach, siadaliśmy z kumplem na masce radiowozu, podziwiając letni wschód słońca. Wtedy wiedzieliśmy, że żyjemy, że kolejna ciężka służba za nami i że cało wracamy do domów, do żon i dzieci.
Z pewnych względów uważam te lata za stracone, mógłbym zrobić jakieś szkolenia, kursy itd. których nie mogłem zrobić z uwagi na „kolidowanie” ze służbą. Jednakże, gdyby nie policja, nie poznałbym wielu wspaniałych ludzi, którzy są mi teraz przyjaciółmi i trzymam z nimi kontakt. Nie zobaczyłbym i nie wiedziałbym tylu ciekawych rzeczy, które mnie w pewien sposób ukształtowały jako człowieka i mogą przydać się w przyszłości.
CP: Bohaterowie historii, tytułowe Psy Prewencji, to postaci oparte na realnych osobach, Pana kolegach z firmy. Czy pokazał Pan już swoją książkę któremuś z nich?
NK: Tak, Psy Prewencji to ja i moi koledzy, z którymi służyłem. Kilku moich przyjaciół czytało już obszerniejsze fragmenty mojej książki. Przepraszam za słowa, ale ich reakcje były następujące: Norbi kur… czemu tak słabo!; Wiesz, jaka jest prawda, a piszesz tylko jej połowę – napisz o tym… czy o tamtym…; Nie powstrzymuj się kur…, jeba… tych u góry, napisz całą prawdę. Nie do końca wszyscy są zadowoleni z tego, co czytali, dla niektórych za mało było mordobicia, interwencji, scen śmierci i psychologicznej walki z przełożonymi.
Faktycznie jest tak, że chłopaki chcieliby, abym napisał o mobbingu, o szykanach wobec nich, o awansach po znajomości itd… Nie to było moim celem, jednak coś niecoś znajdzie się o tym w tej książce. Nie chciałem przelewać na papier żalu i frustracji swoich i moich kolegów. Nie chciałem, żeby to była księga skarg i zażaleń, a opowieść o realiach pracy na ulicy, o codziennych zmaganiach funkcjonariuszy z pierwszej linii. Nie chodziło mi też tylko o pokazywanie w złym świetle przełożonych, bo wielu z nich jest dobrymi ludźmi i kompetentnymi oficerami.
Po przeczytaniu fragmentu książki przez jednego z moich kolegów policjantów z jego ust padło pytanie: Dlaczego napisałeś o mnie, że płakałem podczas interwencji? Wyjdzie, że jestem słaby… Inny kolega mu odpowiedział: Obawiać należy się tych, którzy w ogóle nic nie czują wobec cierpienia innych, a tutaj Norbert pokazał Twoje, nasze współczucie wobec ludzkich tragedii.
CP: We wstępie napisał Pan, że koledzy i wrogowie mogą odnaleźć samych siebie…. Z kolegami wiadomo: z pewnością wspierają publikację, ale nie obawia się Pan reakcji wrogów?
NK: Na szczęście tych ostatnich mam zdecydowanie mniej. Zapewne będą hejtować, pisać różne ośmieszające mnie bzdury… Mogę tylko odpowiedzieć cytatem Stanisława Jerzego Leca : I jak tu nie być optymistą. Moi wrogowie okazali się takimi świniami, jak przewidywałem.
CP: Pisze Pan o codziennej pracy tych policjantów, którzy stoją na samym dole hierarchii. To bardzo różnorodne, skrajne historie. Skąd te skrajności?
NK: To nie jest tak, że Kazik z Zenkiem wyjeżdżają z rana na służbę, jedzą pączka, popiją go kawą i palą fajki. Nie jest tak, że patrol jeździ tylko na „grzeczne” domówki, gdzie żona palnęła męża patelnią w łeb za to, że skrytykował jej zdolności kulinarne.
Te skrajności biorą się stąd, że w tym zawodzie nie ma dwóch takich samych interwencji, takich samych przewidywalnych służb… Policjant pracujący w patrolu może z polecenia dyżurnego pojechać na wypadek, a tzw. ruchacz [red. Wydział Ruchu Drogowego] zostanie wysłany na interwencję domową. Potrzeba chwili, brak patrolu w okolicy lub taka wola dyżurnego. To właśnie służący na samym dole hierarchii mają do czynienia z wieloma różnorodnymi sytuacjami w ciągu dnia, a czasem godziny.
W książce chciałem po części ukazać różnorodność i rozpiętość interwencji, a i tak uważam, że sporo jeszcze zostało do odkrycia przed Czytelnikiem. Każda z historii pokazuje inną interwencję, inny przypadek i innych ludzi. Niech mi Pani wierzy, że w ciągu jednej służby można było pojechać, żeby powiadomić kogoś o śmierci bliskiej osoby. Później udać się na domówkę, gdzie dwunastoletnia córka okładała matkę pięściami, bo ta zabrała jej tablet. Następnie można było zabrać z ulicy pijanego doktorka kąpiącego się nago w miejskiej fontannie, czy ukarać miejscowego syna celebryty, który stanął Lexusem na miejscu dla inwalidy, by w końcu udać się na torowisko, gdzie ktoś przechodzący w niedozwolonym miejscu stracił głowę – dosłownie…
Krótko odpowiadając – taka specyfika służby. Interwencje potrafią być skrajnie różne, inne i wymagające poświęcenia oraz wiele uwagi.
CP: Skąd tyle agresji słownej, wulgaryzmów w Psach Prewencji. Czy rzeczywistość pracy policjanta tak wygląda?
NK: Jestem człowiekiem nader kulturalnym, co potwierdzi każdy, kto mnie zna – to cytat z mojej książki, w której przytoczyłem źródła wulgaryzmów, z których skorzystałem, między innymi: Słownik polskich przekleństw i wulgaryzmów Macieja Grochowskiego oraz Bluzgaj zdrowo. O pożytkach z przeklinania, Emmy Byrne.
A tak poważnie, czy wyobraża sobie Pani, że jedzie dwóch policjantów na interwencję i jeden do drugiego mówi: Tomuś, mój ty kochany, ulubiony partnerze, czy mógłbyś łaskawie przycisnąć pedał gazu, bo interwencja czeka już pół godziny. Nie! Tutaj mówi się po męsku, pomimo że często patrole są mieszane. Nasze koleżanki także jadą epitetami, czasem lepiej niż facet. Drugi przykład – patrol zatrzymuje, przykładowo sklepowego złodzieja, który kradnie już po raz enty. Czy policjant powie do niego: Przepraszam pana bardzo, czy zgodziłby się pan łaskawie podciągnąć rękawki, bo chciałbym założyć panu zestaw kolekcjonerskich bransoletek. Czy łaskawy pan zechciałby się obrócić i położyć ręce z tyłu na pleckach? Dziękuję, jaki pan miły i uprzejmy, przepraszam, że te bransoletki są takie zimne i przepraszam, że za mocno pana uwierają. W ogóle przepraszam, że podejmuję interwencję, ale dyżurny mi kazał.
Komunikaty nie mogą być takie, mają być proste, rzeczowe i czasami dosadne, by bandzior zrozumiał, że nie może podskakiwać, bo nie ma do czynienia z jakimś leszczem tylko z takim samym gościem jak on… z tą różnicą, że gość w mundurze strzeże prawa i wymaga, by je respektowano. Dlatego komunikaty są typu: Tomek zapierd…. ile fabryka dała, bo tam zaraz kogoś zajeb… albo obróć się kur… i ani drgnij przy zakładaniu bransolet.
Służba na ulicy to nie siedzenie za biureczkiem w komendzie, czy w innym urzędzie, gdzie przyjmuje się przeważnie ładnych i pachnących petentów. W większości patrol ma do czynienia z ludźmi z tzw. marginesu, którzy władają wulgaryzmami i sloganami. Poważanie i respekt wzbudza w nich policjant niebojący się przekląć, a czasem przypierdo…. Oczywiście nie brakuje interwencji wobec profesorów, lekarzy, sędziów czy adwokatów. Wtedy nikt nie używa słów wulgarnych – jeśli rozmowa jest na poziomie, bo różnie bywa. Jeszcze w szkole policji miałem wspaniałą wykładowczynię, która wiele lat pracowała na ulicy. To ona mówiła do mnie i moich kolegów: jak będziecie w patrolu na ulicy i będzie interwencja wobec gangusów to nie pierdo…. „ą” i „ę”! Mówicie w zrozumiałym dla nich języku. Inaczej was wyśmieją i zlekceważą. Jeśli macie do czynienia z profesorem rozmawiajcie tak, jak byście także byli profesorami, a jeśli z patolem to używajcie takich słów, by do niego dotarło.
Ulica szybko weryfikuje, czy ktoś się nadaje do tej pracy, czy nie. Ilość wystawionych mandatów nie świadczy o profesjonalizmie funkcjonariusza. Świadczy o jego umiejętność załatwienia trudnej interwencji, uspokojenia małolatów hałasujących o pierwszej w nocy na osiedlu, uspokojenia męża i ojca wszczynającego awanturę domową, czy unieszkodliwienia agresora z nożem lub innym narzędziem itd.
Każdy świeżak po szkoleniu podstawowym stara się być kulturalny, ładnie przeprowadzać legitymowanie, włącznie z „ę” i „ą” – bułkę w bibułkę itd. Ja też tak robiłem, jednak starsi stażem koledzy szybko wybili mi to z głowy.
Tak, rzeczywistość pracy policjanta w patrolu, na tzw. ulicy, tak właśnie wygląda. Jest to rzeczywistość brutalna i wulgarna. Oczywiście mogą być wyjątki, ale ja ich nie spotkałem.
CP: Czy planuje Pan kolejną książkę? Czy ponownie zaczerpnie Pan z policyjnego doświadczenia?
NK: Jak już wspomniałem kolejna książka, baśń pt. W leśnym stawie oczekuje na wydanie.
Z uwagi na to, że jestem pisarzem amatorem, który ciągle ma nowe pomysły i który jednocześnie tworzy kilka tytułów, dążę do większego uporządkowania. W tzw. międzyczasie powstaje opowieść pt: Dzielnica cudów, umiejscowiona w latach mojej młodości, tj. latach 80. i 90., której akcja rozgrywa się w robotniczej dzielnicy małego miasteczka na zadupiu.
Mam także zarys opowieści: Folwark komendanta, która faktycznie będzie głęboko zaczerpnięta z doświadczeń policyjnych i może się okazać, że ta książka będzie jeszcze bardziej dosadna niż Psy Prewencji. Koledzy, którzy znają kierunek, w którym pójdzie ta powieść, zacierają ręce i kibicują jeszcze bardziej niż przy Psach.
Panie Norbercie serdecznie dziękuję za to, że znalazł Pan czas na rozmowę i oczywiście życzę powodzenia z przyszłymi publikacjami.
Przypomnę jeszcze, że książka Psy Prewencji miała premierę 29 stycznia. Można ją kupić w TaniaKsiazka.pl w tym miejscu. Zgodnie z zaleceniem autora, ze względu na zawartość, po książkę nie powinni sięgać ci czytelnicy, którzy mają mniej niż 16 lat.
A dla Was mam jeszcze jedną wiadomość. Norbert Kościesza był jednym z rozmówców w reportażu TVN24 z cyklu Czarno na białym – Problemy Policji. Koszmar komendy w Białymstoku. Zachęcam Was do obejrzenia tego materiału, który jest tutaj.