Recenzja: Kłamstwa Locke’a Lamory – Scott Lynch
Kłamstwa Locke’a Lamory – Scott Lynch
„Kłamstwa Locke’a Lamory” to pierwsza część cyklu opowiadającego o perypetiach Niecnych Dżentelmenów i jednocześnie debiut pisarski Scotta Lyncha. Jeśli czytelnik przebrnie przez początkowe kilkadziesiąt stron, jego trud zostanie zrekompensowany po wielokroć – po dość topornym początku, akcja nabiera tempa i po pewnym czasie zapominamy, że mieliśmy jakiekolwiek problemy z wciągnięciem się w lekturę.
Locke Lamora to człowiek urodzony by kraść. Od najmłodszych lat miał lepkie ręce, zuchwałością przewyższał najzuchwalszych nawet złodziei, doprowadzając do palpitacji serca poczciwego Złodziejmistrza, pod okiem którego miał szlifować swoje talenty. Owo zamiłowanie do cudzych rzeczy i nieumiejętność przewidywania konsekwencji popełnionych występków doprowadzają do sytuacji, w której Złodziejmistrz ma dwa wyjścia: pozbawić życia łamiącego zasady dzieciaka lub przynajmniej spróbować na nim cokolwiek zarobić i opchnąć koledze po fachu. Jako człowiek do bólu praktyczny i przedsiębiorczy, wybiera opcję numer dwa: w ostateczności kilkuletni Locke ląduje w Dzielnicy Świątynnej, dokładniej w świątyni Perelandra, a jego nowym mistrzem zostaje ojciec Łańcuch – kapłan Bezimiennego Trzynastego boga, Patrona Złodziei, osobistość nader intrygująca, z dość ciekawym pomysłem na wykorzystanie wesołej gromadki podopiecznych o wielu nieprzeciętnych umiejętnościach.
Drobny, niepozorny, niczym się niewyróżniający, Locke po latach nauk pobieranych od ojca Łańcucha, obejmuje przywództwo nad złodziejską szajką, okradającą najbogatszych mieszkańców miasta Camorra. I chociaż wolelibyśmy nie spotkać żadnego z Niecnych Dżentelmenów na swojej drodze, to nie można ich nie lubić i nie kibicować ich zuchwałym poczynaniom. Choć Lamora jest niewątpliwym liderem grupy, jego kompani to równie ciekawe indywidua – trzeba przyznać, Lynch kreśli swoich bohaterów niezwykle barwną kreską.
Równie barwna jest Camorra – pełne sprzeczności miasto kanałów, mostów, gondoli, podzielone między gangi twardą ręką trzymane w ryzach przez bezwzględnego capę Barsaviego. Niby mamy do czynienia ze światem zupełnie obcym, jednak jest on przedstawiony tak plastycznie i dokładnie, że po pewnym czasie poczucie obcości znika. Nie bez znaczenia jest również fakt, że Camorra wydaje się być alternatywną, mroczniejszą wersją Wenecji sprzed kilku wieków, co nieco ułatwia pracę wyobraźni. Wszystko jest na tyle realistyczne, że gdyby nie domieszka magii, mielibyśmy wrażenie że czytamy powieść historyczno-awanturniczą z gatunku płaszcza i szpady.
Jak zaznaczyłam na samym początku, jeśli czytelnik nie zrezygnuje z lektury, lekko zniechęcony początkowymi stronicami, czeka go solidna dawka przygody, spisków, pościgów i nietuzinkowych bohaterów. Warto poświęcić czas na zapoznanie się z Niecnymi Dżentelmenami i brawurowymi pomysłami Locke’a Lamory, gdyż jego kreatywność nie zna granic i tylko on jest w stanie wprowadzić swój plan w życie, ponieważ:
– Jedyną osobą, której udają się sztuczki Locke’a Lamory…
– … jest Locke…
– …ponieważ uważamy, że bogowie go oszczędzają, gdyż szykują mu naprawdę spektakularną śmierć. Jakieś noże, rozpalone żelazo…
– … i pięćdziesiąt tysięcy kibiców.