Dzień tryfidów – recenzja książki
Czy jeśli przyjdzie dzień zagłady, jesteśmy na niego gotowi? Poznajcie mrożący krew w żyłach scenariusz końca świata zgotowanego nam przez rośliny. Przed Wami recenzja książki Dzień tryfidów.
Powrót krwiożerczych tryfidów, czyli klasyka literatury sci-fi
Czy jesteście gotowi na mrożącą krew w żyłach wizję opanowania świata przez mordercze rośliny? John Wyndham w swojej powieści Dzień tryfidów przenosi nas bowiem w podróż po przerażającym i fascynującym postapokaliptyczny świecie, od której trudno jest się oderwać.
Powieść ta oryginalnie wydana po raz pierwszy w 1951 roku, a na polskim rynku książkowym właśnie po raz czwarty. Tytuł ten jest jednym z kamieni milowych literatury science fiction. Nic dziwnego, ponieważ innowatorskie podejście Wyndhama do tematyki zagłady ludzkości wraz z epistolograficzną formą narracji tworzą powieść, która trzyma w napięciu do samego końca.
Jeśli wizja świata opanowanego przez krwiożerczą roślinność wydaje się Wam znajoma, prawdopodobnie jest tak właśnie za jej sprawą. Dzień tryfidów zainspirował bowiem wielu kolejnych twórców, zarówno pisarzy, jak i filmowców, stając się fundamentem dla wielu późniejszych historii o apokalipsie i końcu cywilizacji.
Jeśli więc jesteście fanami produkcji takich jak The Last Of Us, chcecie zbadać ślady współczesnych scenariuszy sci-fi w kontekście dzieła Wyndhama lub też jesteście po prostu fanami tematyki post-apo, koniecznie sięgnijcie po niniejszy tytuł. Dawno żaden scenariusz zagłady nie trzymał mnie bowiem aż w takim napięciu i ekscytacji, jak właśnie Dzień tryfidów.
Kim lub czym są właściwie tryfidy?
Akcja powieści Wyndhama rozpoczyna się w momencie, gdy na Ziemi dochodzi do meteorologicznej anomalii. Tajemniczy deszcz meteorów, który swoimi pięknymi rozbłyskami zachwyca mieszkańców, okazuje się być preludium do zagłady gatunku. Malownicze zdarzenie sprawia bowiem, że wszyscy ci, którzy dzień wcześniej zachwycali się tańcem ciał niebieskich na niebie, dzisiaj obudzili się niewidomi.
Ta masowa epidemia utraty wzroku większości ludzkości sprawia, że społeczeństwo ulega masowej dezorganizacji. Niewidomi nie są w stanie podróżować, a przez to docierać do celu. Nie potrafią odróżniać między sobą przedmiotów zdatnych od niezdatnych do spożycia, trudno jest im oszacowywać odległości i być świadomymi zagrożeń.
Jakby tego było mało, w istnym chaosie pojawia się również nowe zagrożenie – tryfidy. A te pozostają najgroźniejsze wtedy, gdy ludzie nie mogą ich dostrzeć.
Nowy w Anglii chwast początkowo pozostawał niewidoczny dla opinii publicznej. Szerszy rozgłos zyskały dopiero wtedy, gdy okazało się, że rośliny te potrafią się przemieszczać i śmiertelnie ranić ludzi. Epidemia ślepoty sama w sobie zdołała zdezorganizować cały ład społeczny, jednak nikt nie spodziewał się zagrożenia ze strony niewinnych do niedawna chwastów.
Główny bohater, Bill Masen, jest jednym z niewielu, którzy widzą. Oznacza to z jednej strony przewagę nad innymi, z drugiej zaś zagrożenie, ponieważ wzrok jest obecnie najcenniejszą walutą. Ludzie więc zrobią wszystko, by wykorzystać tych, którzy nie oślepli.
Masen postanawia więc wyruszyć w podróż przez opustoszałe i niebezpieczne ulice Londynu w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłości ludzkości i swojego miejsca w nowym świecie. Nikt jednak nie obiecuje, że czeka go łatwa przeprawa…
Dzień tryfidów – recenzja
Wyndham stworzył nie tylko fascynującą i przerażającą wizję przyszłości. Poprzez historię o tryfidach zadał również ważne pytania dotyczące ludzkiej natury, przetrwania i moralności w sytuacji katastrofy. Same tryfidy, będące efektem eksperymentów genetycznych, symbolizują nieprzewidywalne skutki ludzkiej pychy i dążenia do kontrolowania przyrody.
Są to bowiem organizmy stworzone przez człowieka, które wymknęły się spod kontroli. Nie tylko są genetycznie odporne, ale posiadają również własną autonomię, potrafią się przemieszczać i żywią się martwymi ciałami. Nie pozostają jednak uzależnione od truchła i przypadkowo napotkanych ciał. Tryfidy bowiem potrafią się organizować i atakować człowieka. A najlepiej idzie im to w momencie, kiedy przeciwnik traci największy oręż przeciwko zmutowanej roślinności – wzrok.
A wszystko to poznajemy stopniowo wraz ze snuciem opowieści o zagładzie przez głównego bohatera. Właśnie to sączenie coraz bardziej niepokojących faktów na temat uniwersum powieści sprawia, że nie można się od niej oderwać. Wszechobecny niepokój i bliżej niesprecyzowane zagrożenie z surowością radzieckich laboratoriów w tle tworzą tytuł, który nie pozwala na odłożenie go na dłużej.
Dzień tryfidów to powieść, która nie tylko dostarcza niezapomnianych wrażeń i trzyma w napięciu od początku do końca. Jak każde dobre dzieło literatury sci-fi skłania nas do analizy współczesnej kondycji społeczeństwa w świetle potencjalnego scenariusza zagłady. Wraz z każdą nową informacją i nowym bohaterem, którego Masen spotyka po drodze stawałam się coraz bardziej uzależniona od lektury.
Autor bowiem w mistrzowski sposób łączy elementy grozy, przygody i psychologicznej głębi, tworząc opowieść, którą serdecznie polecam każdemu. Jeśli szukacie książki, która będzie nieustannie trzymać Was w szponach ciekawości i nie pozwoli spać spokojnie – sięgnijcie po Dzień tryfidów.
Jeśli macie ochotę na samodzielne zmierzenie się z lekturą, Dzień tryfidów znajdziecie tutaj.
Ania ocenia:
-
10/10
-
9/10
-
10/10
-
9/10
Fragment recenzji
Akcja powieści Wyndhama rozpoczyna się w momencie, gdy na Ziemi dochodzi do meteorologicznej anomalii. Tajemniczy deszcz meteorów, który swoimi pięknymi rozbłyskami zachwyca mieszkańców, okazuje się być preludium do zagłady gatunku. Malownicze zdarzenie sprawia bowiem, że wszyscy ci, którzy dzień wcześniej zachwycali się tańcem ciał niebieskich na niebie, dzisiaj obudzili się niewidomi.
Ta masowa epidemia utraty wzroku większości ludzkości sprawia, że społeczeństwo ulega masowej dezorganizacji. Niewidomi nie są w stanie podróżować, a przez to docierać do celu. Nie potrafią odróżniać między sobą przedmiotów zdatnych od niezdatnych do spożycia, trudno jest im oszacowywać odległości i być świadomymi zagrożeń.
Jakby tego było mało, w istnym chaosie pojawia się również nowe zagrożenie – tryfidy. A te pozostają najgroźniejsze wtedy, gdy ludzie nie mogą ich dostrzeć.