„Dziewczyna, która igrała z ogniem” – recenzja drugiej części Millennium Stiega Larssona
Lisabeth Salander znalazła się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Została oskarżona o potrójne zabójstwo, a jakby tego było mało, demony przeszłości powracają ze zdwojoną siłą. „Dziewczyna, która igrała z ogniem”, czyli druga część trylogii Millennium Stiega Larssona to zaskakująca lektura, rzucająca zupełnie nowe światło na dobrze znanych już bohaterów.
Larsson miał niewątpliwy talent do konstruowania świata w sposób, który porywa czytelnika i nie pozwala mu się z niego wydostać aż do ostatniej strony powieści. Trylogia „Millennium” to nieliczne z tych książek, o których myśli się jeszcze długo po skończeniu lektury. Czy tak będzie też w przypadku jej kontynuacji, czyli „Co nas nie zabije” Davida Lagercrantza? Zobaczymy. Tymczasem możemy jeszcze raz zanurzyć się w rzeczywistość wykreowaną przez szwedzkiego mistrza kryminału i przyjrzeć się wcześniejszym losom Mikaela Blomkvista i Lisabeth Salander.
„Lisabeth czuje odrazę do mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet”
Redakcja Millennium przygotowuje się do opublikowania kolejnej bomby, tym razem dotyczącej handlu usługami seksualnymi. Jak można przypuszczać, w sprawę zamieszani są nie tylko gangsterzy, ale także inne wysoko postawione osoby. Tuż przed wybuchem skandalu, w dziwnych okolicznościach ginie troje ludzi. W wyniku kilku nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, główną oskarżoną w sprawie staje się Lisabeth Salander. Mikael Blomkvist, wierząc w niewinność przyjaciółki, porusza wielką machinę, by jej pomóc. Okazuje się jednak, że sytuacja nie jest taka prosta, a w toku dziennikarskiego śledztwa wychodzi na jaw tragiczna przeszłość zamkniętej w sobie i krnąbrnej hakerki.
„Nie ma niewinnych. Chociaż można być w różnym stopniu odpowiedzialnym”
Larsson z malowniczego domku na wyspie przenosi swoich czytelników do wielkiego Sztokholmu, w którym prowadzone jest śledztwo. Tym razem to Lisabeth Salander odgrywa rolę pierwszoplanową, a do gry wchodzą również policja, prokuratura i kilkoro negatywnych bohaterów, działających na granicy prawa. Po zawodzie miłosnym dziewczyna nieco pokornieje, wyjmuje kolczyki i załatwia kilka zaległych spraw. Podejmuje też zaskakująca decyzję, dotyczącą swojego wyglądu, która zupełnie nie współgra z jej twardym charakterem. I nagle, z dnia na dzień, ta stroniąca od ludzi samotniczka, staje się najsławniejszą osobą w kraju i wrogiem publicznym numer jeden. W ten sposób Larsson, wykorzystując swoje dziennikarskie doświadczenia, ujawnia mechanizmy działania mediów. Demaskuje ich powierzchowność, tępotę pracujących tam ludzi i pogoń za sensacją. Nie pozostawia suchej nitki na swoim prywatnym zawodzie, a jedynym „good guy” w tym motłochu okazuje się być Mikael Blomkvist, nieustępliwie dążący do poznania prawdy.
„Mikael miał pewną cechę (…). Gdy zwietrzył krew, stawał się bezwzględny”
W tej książce dzieje się naprawdę dużo. Fabuła jest wielowątkowa, ale sama akcja nie rozgrywa się szybko. Wręcz przeciwnie, życie płynie swoim rytmem, tak, jakby sprawy musiały same dojrzeć do ostatecznego rozwiązania. Policja pracuje, Blomkvist parzy kawę i spotyka się z różnymi ludźmi, Salander sprząta swoje mieszkanie i jakby nigdy nic wychodzi na burgera do McDonalda. Wszystko przyśpiesza w momencie odkrycia szeroko zakrojonego spisku wagi państwowej, w który Salander została wplątana już jako mała dziewczynka. Larsson przy okazji opowiadania tej trzymającej w napięciu historii zdaje się na każdym kroku mówić swoim czytelnikom: „Pozory mylą!”. Stara się udowodnić nam, że świat nie jest biało-czarny i nigdy nie można ocenić postępowania drugiego człowieka bez poznania jego motywacji. Wrzucenie ojcu koktajlu Mołotowa do samochodu, wcale nie musi oznaczać zaburzeń psychicznych, a pod kruchą fizycznością często kryje się ogromna siła i nadludzka wytrzymałość. Lisabeth Salander nie omieszkała tego udowodnić wszystkim dookoła. Tylko że większość bohaterów Larssona zdaje się mieć zamknięte oczy.