Książka Lion. Droga do domu – czyli opowieść o okruszkach.
Saroo Brierley – chłopiec, który przetrwał i wrócił do domu. Jego opowieść stała się kanwą dla filmu, który dostał 6 nominacji do tegorocznych Oscarów. Jeżeli nawet książka Lion. Droga do domu nie otrzyma w niedzielę żadnej nagrody, proszę przeczytajcie tę niesamowita opowieść. To historia dziecka, które całe życie szukało drogi do domu, a zdając swoją relację z tej wędrówki ukazało tragiczny los, jaki spotyka miliony dzieci, które błąkają się codziennie po indyjskich ulicach.
Jeden chłopiec, miliony innych, podobnych, walczących codziennie o przetrwanie w wielkiej indyjskiej metropolii. Jedna droga do domu, która prowadziła przez biedę, przemoc, strach i wielkie pragnienie, żeby ją zapamiętać. Układanie mapy, zapamiętywanie szczegółów, zbieranie okruszków, które dopiero po 25 latach dzięki mapom Google udało się odnaleźć.
Książka Lion. Droga do domu o łzach, które nie chcą przestać płynąć
Kiedy słyszy się opowieść taką jak ta, czuje się dreszcze biegnące po plecach. Łzy cisną się do oczu i nie przestają płynąć, kiedy Lion otwiera przed nami kolejne karty swojego niewiarygodnego życia. Naprawdę chciałoby się wierzyć w to, że wszystko to, o czym opowiada nie jest prawdą. Że zło, którego był świadkiem, nie istnieje. Że kiedy wieczorem kładziemy się spać, tuląc swoje własne dzieci, inne w podobnym wieku nie walczą na ulicach o każdy okruszek jedzenia. Że tym dzieciom nie przytrafiają się te straszne rzeczy, które upychamy daleko w swoim umyśle.
Chciałoby się wierzyć, że ta historia jest wymyślona, utkana z czyjejś bujnej wyobraźni, może właśnie tego chłopca, który chciał, żeby ktoś o nim usłyszał. Chciałoby się, ale ta historia jest prawdziwa – niestety.
Książka Lion. Droga do domu, czyli o okruszkach, które pamięta się całe życie.
Książka ma tytuł Lion, jednak imię mężczyzny, który opowiedział historię swojego życia brzmi Saroo. Wiele osób zastanawia się, dlaczego w tej całej opowieści pojawiają się właśnie te dwa imiona. Tak naprawdę znaczą to samo. Saroo to po indyjsku: Lion. Chłopiec przez całe swoje życie nieprawidłowo wymawiał własne imię, ale był bardzo mały, kiedy został zupełnie sam i kiedy nikt już mnie mówił do niego po imieniu.
Mały Saroo pewnego dnia się gubi. Jego ciężko pracująca fizycznie matka często zostawiała go w domu, żeby kiedy jej nie ma, opiekował się jego (dwuletnią!) siostrą. W tym czasie jego bracia żebrali na ulicach o pieniądze. Właśnie będąc z jednym z braci na dworcu, nagle się gubi. Zdezorientowany wsiada do przypadkowego pociągu, w którym zasypia. W wyniku różnych zbiegów okoliczności trafia do Kalkuty, 4.4 milionowej, indyjskiej metropolii.
Książka Lion. Droga do domu, czyli o potworach w szafie, które istnieją naprawdę.
Od pierwszego momentu stara się zapamiętać wszystko: kiedy wsiadł do pociągu, jak on wyglądał, kogo mijał. Wszystkie szczegóły, które mogłyby mu pomóc znaleźć drogę do domu. I to właśnie dzięki nim zda kiedyś tak dobrze swoją relację. Jednak w tym momencie nie pamięta tych najważniejszych rzeczy: jak ma na nazwisko, z jakiej miejscowości pochodzi. Pamięta tylko imiona swojego rodzeństwa i matki, które po latach będzie recytował stojąc przed swoim starym domem już jako australijski biznesmen.
Myślałem o tym dniu każdego dnia, przez całe 25 lat mojego życia. Dorastając w miejscu po drugiej stronie świata od mojego domu, z nowym imieniem, nową rodziną zastanawiając się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę moją matkę, moich braci i siostrę.
Jednak jego droga do tego jednego momentu, kiedy w wieku 30 lat będzie pytał spotkanego mężczyznę, czy zna jego rodzinę, stanie się historią niezwykle trudną do udźwignięcia. Zanim dowiemy się, czy właśnie ten mężczyzna rzeczywiście zaprowadzi go do matki, usłyszymy historię dziecka błąkającego się po ulicach, dziecka żebrzącego o jedzenie. Będzie to też historia dziecka, które ucieka przed przestępcami seksualnymi, łowcami organów i całą masą innych ludzi, którzy żerują na ludzkim nieszczęściu. Będzie się chował w rurach, będzie robił wszystko, żeby przetrwać. I w końcu jego los się odmieni. Zostanie zaadoptowany przez australijską rodzinę. Przez kobietę, która pewnego dnia zrozumiała, że w jej kraju żyje 17 milionów szczęśliwych ludzi, a w samych Indiach z powodu głodu i ubóstwa zmarło 14 milionów dzieci przed 10 rokiem życia.
Ta książka to świadectwo, to opowieść, która uświadamia nam, że wiele z naszych codziennych problemów tak naprawdę nie ma znaczenia. Że rzeczy, które są ważne: bezpieczeństwo naszych dzieci, lodówka pełna jedzenia, ciepła herbata w zimowy wieczór, są nam dane, mamy je. A na świecie są miliony dzieci i ludzi, którzy ich nie mają.
Zajrzyjcie też do artykułu: KSIĄŻKI W ŚWIECIE OSCARÓW