Wywiad z Aline Ohanesian, autorką Dziedzictwa Orchana
Aline Ohanesian to autorka wspaniałej powieści Dziedzictwo Orchana. Cały proces tworzenia genialnej książki, która wzruszyła już niejedną osobę zajął jej aż… dziesięć lat. Przedstawiamy wywiad z kobietą, która poświęciła swoją karierę, aby spłacić moralny dług Ormianom poległym w ludobójstwie na początku XX wieku w Turcji.
Wywiad z Aline Ohanesian, autorką Dziedzictwa Orchana
Co było główną inspiracją do napisania Pani debiutanckiej powieści Dziedzictwo Orchana? Czy ma Pani osobisty stosunek do tej historii? Czy którykolwiek z wątków był związany z ważnymi wydarzeniami, których doświadczyli członkowie Pani rodziny?
Moi dziadkowie ze strony ojca przetrwali okrutne czasy pierwszej wojny światowej w Turcji. Tak naprawdę spotkali się wówczas w sierocińcu w Beirut Lebanon. Jednak prawdziwą inspirację do mojej książki stanowiła moja prababcia ze strony matki, Elisabeth Aslanian. Ależ to była kobieta! Szorstka w obyciu, ale jednocześnie niezwykle tajemnicza. Chociaż w książce parę wątków nakłada się na jej autentyczne przeżycia, to jest ich znikoma liczba. Prababcia nie byłaby zadowolona gdybym ujawniła całemu światu jej doświadczenia. Wątki fabularne to czysta fikcja, ale realia historyczne są oddane z najdrobniejszymi szczegółami, takimi jak np. tkanina, z której robiono mundury żołnierzy. Poświęciłam wiele czasu na wnikliwe badania historyczne, precyzyjnie studiując wszelkie dzienniki i materiały pisane, jakie znalazłam. Posiłkowałam się też wieloma opowiedzianymi mi historiami.
Czy historia miłosna w Pani książce była zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami, czy był to wytwór Pani wyobraźni?
To akurat była czysta fikcja.
To zrozumiałe, że proces tworzenia Pani książki musiał być długi i wymagający. Czy jest Pani w stanie określić ile czasu dokładnie to zajęło? Czy było to męczące? Czy czuła się Pani spełniona po zakończeniu pisania?
Ta książka miała przybrać formę magicznej formuły – swoistego długu moralnego, który chciałam spłacić moim przodkom – półtora milionowi zamordowanych ludzi. Siedziałam nad tą książką około ośmiu, a właściwie dziesięciu lat. Dwa ostatnie poświęciłam na odnalezienie odpowiedniego agenta i wydawcy. Podejrzewam, że żadna powieść, którą napiszę w przyszłości nie będzie miała takiego emocjonalnego i psychologicznego wpływu na moje życie jak Dziedzictwo Orchana. Mogę to porównać do… rodzenia potwora z czterema głowami. Czułam się odpowiedzialna za przekazanie historii w opisie przeżyć bohaterów.
Dlaczego tak bardzo podkreśla Pani wagę przeszłości i nalega na stałe przypominanie o historii przodków?
Pamięć jest jednym z najbardziej podstępnych, a także zawodnych zdolności poznawczych człowieka. Sądzę, że w pewnym sensie wszyscy powieściopisarze mają na tym punkcie obsesję. Dwie osoby pochodzące z tej samej rodziny mogą mieć własne, mocno różniące się wersje tego samego wydarzenia. Tak samo jest z narodami. Jednak prawda nie zawsze jest względna. Fakty to fakty i w niektórych przypadkach musimy po prostu je uznać, nawet jeśli to bolesne. Pojęcia spokoju sumienia, pokoju między narodami i przede wszystkim sprawiedliwości nie mogą istnieć bez uznania prawdy. Wyobrażacie sobie świat, w którym amerykański rząd dalej zaprzecza zrzuceniu bomb atomowych na Japonię?
Ile czasu zajęło Pani samo pisanie książki?
Za dużo czasu i… dokładnie tyle czasu ile potrzebowałam. Jak już mówiłam, pisałam i badałam materiały historyczne przez osiem lat, a kolejne dwa lata szukałam agenta i wydawcy. Kiedy pracujesz nad czymś z pasją i miłością, nie ma potrzeby się spieszyć. Chciałam żeby to było dobre i artystyczne dzieło. Z tym przekonaniem spędzałam nad pisaniem Dziedzictwa Orchana tyle czasu, ile tylko potrzebowałam. Zapewniam, że tak samo będzie wyglądała praca nad kolejną powieścią. Nie jestem jakimś automatem czy producentem, który jak w fabryce wydaje książki co roku czy co dwa lata. I nie zamierzam za to przepraszać.
Bardzo szczegółowe i misterne oddanie historycznych faktów musiało być nie lada wyzwaniem. Co sprawiło Pani największy problem podczas pisania Dziedzictwa Orchana?
Kłód rzucanych pod nogi było co nie miara. Po pierwsze, nigdy wcześniej nie pisałam powieści, ani w ogóle niczego nie publikowałam. Nie wiedziałam jak napisać opowieść czy esej, nie mówiąc o książce! Owszem, byłam gorliwą czytelniczką i miłośniczką dobrej literatury. To była moja podstawa do działania. Kolejne wyzwanie? Stworzenie postaci Mustafy. Na początku w ogóle go nie lubiłam, nie utożsamiałam się z nim. Po jakimś czasie odkryłam, że aby kompletnie i autentycznie go opisać muszę znaleźć z tą postacią nić porozumienia, zrozumieć go. To było bardzo trudne, bo nie cierpię skrajnych dewotów.
Nawet obecnie Turcja nie przyznaje się do brutalnych wydarzeń, których dopuściła się wobec Ormian, a które opisała Pani w książce – jak Pani myśli, dlaczego?
To jest bardzo ważne pytanie. Wielu ludzi, głównie historyków, poświęciło swoje kariery, żeby znaleźć na nie odpowiedź. Zdecydowanie istnieje liczne grono bardziej kompetentnych zawodowców, którzy rozwinęliby ten wątek bardziej profesjonalnie. Jednak spróbuję odpowiedzieć na swój sposób. Część tożsamości narodowej Turcji opiera się na idei świeckiego państwa i demokracji. Przyznanie się do ludobójstwa na tak wielką miarę mogłoby być przeciwstawne do fundamentalnych założeń polityki tego kraju. Co więcej w tym państwie zawsze był problem z wolnością słowa. Historykom, naukowcom, dziennikarzom grożono i dalej grozi się w sposób, który ogranicza swobodę ich wyrażania swojego zdania.
Jakie jest główne przesłanie Dziedzictwa Orchana?
To pytanie, na które odpowiedzieć powinni czytelnicy. Chciałabym być muchą, która siedzi na ścianie w pokoju, w którym odbywa się dyskusja na ten temat.