Miasto szpiegów – recenzja kryminału Marka Krajewskiego
Nadciąga zawierucha. Straszliwa nawałnica, która wstrząśnie nie tylko Europą, ale i całym światem. Nad Wolnym Miastem Gdańskiem – kością niezgody między II Rzeczpospolita i III Rzeszą – powoli zbierają się już gęste, czarne chmury: widmo wojny. W upiornej ciszy przed burzą wrogowie uważnie patrzą sobie nawzajem na ręce, starają się przewidzieć posunięcia przeciwnika, grają nieczysto i szczerzą kły. Oto co za kulisami kryje Miasto szpiegów – recenzja kryminału Marka Krajewskiego dzisiaj ląduje na blogu. Zapraszam do lektury!
Edward Popielski melduje się nad Bałtykiem
Miasto szpiegów to kontynuacja opowieści o komisarzu Edwardzie „Łyssym” Popielskim – bohaterze, któremu Marek Krajewski poświęcił cykl powieści kryminalnych w stylu retro. Tym razem komisarz lwowskiej policji współpracuje z kapitanem Janem Żychoniem – szefem „Dwójki”, czyli sztabu Wojska Polskiego, odpowiedzialnego za działania wywiadowcze i kontrwywiadowcze. Doświadczonym agentom przyjdzie zmierzyć się z niemiecką Abwehrą, która w Gdańsku coraz śmielej narusza i łamie ustalenia traktatu wersalskiego, podburzając ludność niemiecką do agresji wobec Polaków mieszkających w Wolnym Mieście.
Akcja powieści zawiązuje się, gdy w lipcu 1933 roku Żychoń przybywa do Lwowa ze zleceniem dla Popielskiego. Na celowniku polskiego wywiadu znalazł się Otto Adeldhart – współpracownik szefa tajnego oddziału Abwehry w Gdańsku. Mężczyzna jest ścigany za popełnione zbrodnie, ale czy zapłaci za swoje przewinienia i „przy okazji” sypnie informacjami? W tym już głowa Popielskiego. Oczywiście szczegółów fabuły nie zdradzę, przyjemności czytania nie zepsuję Wam jednak informacją o tym, że Łyssy ostatecznie wyląduje nad brzegiem Bałtyku.
A czytelnik razem z nim.
Miasto szpiegów – recenzja kryminału Marka Krajewskiego
Lektura Miasta szpiegów była moim pierwszym spotkaniem z twórczością Marka Krajewskiego. I z pewnością nie ostatnim! (Tu muszę wspomnieć o tym, że nieznajomość poprzednich części cyklu o Popielskim absolutnie nie przeszkodziła mi w odbiorze najnowszej książki).
Lata trzydzieste, czyli retro smaczki
Powieść trafiła w mój gust przede wszystkim świetnie oddanym klimatem międzywojnia. Ależ smaczne znalazłam w niej słowa i składnię, których dziś nie spotykamy już w powszechnym użyciu!
Opisy obyczajów i świąt z różnych sfer społecznych (wiejskie wesele na Ukrainie, andrzejki na gdańskich salonach), bohaterowie różnych narodowości z wielu kręgów społecznych, barwnie zarysowane miejsca akcji (obskurne nadmorskie knajpy, eleganckie kurorty, tętniące życiem miasta) – taka mieszanka mocno ożywiła moją czytelniczą wyobraźnię.
Narrator operator
Ale, ale! Nie tylko dopracowany „drugi plan” przykuł moją uwagę. Jak to w dobrym kryminale bywa, nie zabrakło napięcia, umiejętnie dozowanego przez autora. W kilku momentach kumulowało się ono tak, że bezwiednie mocno zaciskałam dłonie na książce – a co za tym idzie – po prostu nie mogłam jej odłożyć. 😉 Nie zabrakło wątków szpiegowskich – jeśli szukacie działań pod przykrywką, szyfrów, podwójnych tożsamości – wszystko znajdziecie w Mieście szpiegów.
W powieści podobał mi się również sposób prowadzenia narracji, który przypominał czasami pracę kamery. Narrator, kończąc opis sceny, jakby oddala „spojrzenie” czytelnika i płynnie przenosi je na innych bohaterów i ich działania.
Postaci z krwi i kości
A skoro już o bohaterach mowa – czytając, doświadczyłam ciekawego zjawiska. Popielski nie zdobył mojej sympatii aż do ostatniej strony, a mimo to kibicowałam mu przez całą książkę! Mimo że nie polubiłam komisarza, podobał mi się sposób jego przedstawienia i mocne osadzenie bohatera w jego przeszłości.
Pozostałe postaci także odebrałam jako autentyczne i przekonujące. Ich motywacje mają sens, czasem emocje biorą nad nimi górę – jak w prawdziwym życiu, rzadko rzeczywistość bywa czarno-biała.
Leje się krew!
Wiem, że są czytelnicy kryminałów, którzy stronią od brutalnych scen, dlatego na koniec chciałabym się odnieść do tej kwestii. W Mieście szpiegów autor zawarł opisy nieraz wstrząsających aktów przemocy, oczywiście bardzo nieprzyjemnych w odbiorze, ale według mnie uzasadnionych fabularnie. Nie miałam poczucia, że zostały wplecione tylko i wyłącznie dla wzbudzenia sensacji czy „pustego” szokowania czytelnika. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli unikacie takich treści, to odradzam Wam tę książkę.
Miasto szpiegów – recenzja kryminału: podsumowanie
Jeśli w duszy gra Wam jazz lub śpiewa Fogg (i to z płyty gramofonowej, nie ze streamingu!), jeśli w swoim garażu widzielibyście adlera, którym najchętniej jeździlibyście na cotygodniowe rauty tudzież dansingi, by emablować na nich obiekty swych westchnień i pod przykrywką zasięgać języka — to jest to książka dla Was. 😉
Oczywiście rozumie się samo przez się, że Miasto szpiegów zapewne spodoba się także miłośnikom historii II RP, zwłaszcza czwartej dekady XX wieku.
Czytając, wsiadałam do machiny czasu o dobrze naoliwionej i przemyślanej do najmniejszych trybików konstrukcji – i bawiłam się przy tym wybornie. Lekturę polecam zatem uwadze Szanownych Państwa. Z czystem sercem.
Recenzowaną książkę znajdziecie TUTAJ >>
Zobacz także:
Moja ocena
-
9/10
-
9.5/10
-
9.5/10
Fragment recenzji
Powieść trafiła w mój gust przede wszystkim świetnie oddanym klimatem międzywojnia. Ależ smaczne znalazłam w niej słowa i składnię, których dziś nie spotykamy już w powszechnym użyciu!
Opisy obyczajów i świąt z różnych sfer społecznych (wiejskie wesele na Ukrainie, andrzejki na gdańskich salonach), bohaterowie różnych narodowości z wielu kręgów społecznych, barwnie zarysowane miejsca akcji (obskurne nadmorskie knajpy, eleganckie kurorty, tętniące życiem miasta) – taka mieszanka mocno ożywiła moją czytelniczą wyobraźnię. […]
Jeśli w duszy gra Wam jazz lub śpiewa Fogg (i to z płyty gramofonowej, nie ze streamingu!), jeśli w swoim garażu widzielibyście adlera, którym najchętniej jeździlibyście na cotygodniowe rauty tudzież dansingi, by emablować na nich obiekty swych westchnień i pod przykrywką zasięgać języka — to jest to książka dla Was. 😉