Ślicznotka Doktora Josefa – recenzja książki Zyty Rudzkiej
Ostatnie dni spędziłam z książką Zyty Rudzkiej pt. Ślicznotka Doktora Josefa, która na półkach księgarni pojawiła się 29 września. Nie była to jednak premiera powieści samej w sobie, a jedynie jej wznowienia, ponieważ książka ta po raz pierwszy ukazała się w 2006 roku. Ponowne wydanie ma szansę zyskać nowych fanów poruszającej, smutnej i nostalgicznej historii, która nie tylko dotyka problemu powojennych traum, ale przede wszystkim obnaża starość, ukazując ją ze wszystkich stron. Przedstawiając również te jej aspekty, których boimy się najbardziej i których istnieniu chcielibyśmy zaprzeczyć, wybiegając w przyszłość do swojej jesieni życia.
Ślicznotka Doktora Josefa
Zyta Rudzka w książce pt. Ślicznotka Doktora Josefa opisuje losy mieszkańców domu starców. Bohaterowie, którym dała głos, to siostry bliźniaczki – Czechna i Leokadia, na których doktor Mengele w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu wykonywał eksperymenty medyczne, Pan Konsul, Pan Miron i Pani Benia. Wszyscy tak różni od siebie, a jednak z podobnym ciężarem doświadczeń. Połączeni wspólnym losem, zamknięci w ośrodku, w swoich niedomagających cielesnych powłokach i czekający na śmierć.
Ich dni w placówce codziennie wyglądają tak samo i przebiegają według ustalonego planu. Jedyną zmienną są tematy ich codziennych rozmów. A mówią bardzo dużo i w bardzo ciekawy i kwiecisty sposób. Chwalą się dziećmi, wymieniają choroby, kłócą o błahostki, tęsknią za czereśniami i wspominają. Również czasy wojny, które nadal są im bliskie, a w ich opowieściach jakby łagodniejsze, niż mogłoby się wydawać. I być może są właśnie takie, ponieważ zamieniając koszmary w łatwe do przełknięcia opowiastki, lżej się oddycha? Chyba niejeden z nas tak czasem robi – wybiela pewne fakty z przeszłości – by móc je unieść.
Jak zapamiętujemy krzywdy?
Książka Rudzkiej jest m.in. właśnie o tym, jak ludzie radzą sobie z traumami. Jak przerabiamy potworne doświadczenia, nadając im formę ułatwiającą pogodzenie się z przeszłością. O tym jak idealizujemy wspomnienia, by przetrwać. Przykładem na stosowanie tego mechanizmu obronnego jest pani Czechna, która mając 12 lat trafiła przed oblicze doktora Mengele. Lekarz pozwolił jej zachować włosy, mimo że wszystkie inne dzieci musiały ogolić głowy na łyso. Przyglądał się jej z fascynacją, zachwycał jej urodą. Czechna chwyciła się tego tak mocno, że pobyt w obozie wspomina przez pryzmat bycia „ślicznotką doktora Josefa”. Chwali się wręcz przed pensjonariuszami, że była Miss Auschwitz. Tym samym próbuje umieścić się w tej trudnej historii na pozycji kogoś wywyższonego, wyjątkowego. Mimo że w wyniku eksperymentów medycznych m.in. straciła przedramię…
I trudno powiedzieć, czy naprawdę była pupilką Mengele. Zwłaszcza że w pewnym momencie jej siostra Leokadia, która razem z nią była w obozie, zadaje jej pytanie: Czechno, dlaczego ty wszystkim opowiadasz, że byłaś Miss Auschwitz?”. Pytanie to jednak pozostaje bez odpowiedzi.
O starości i śmierci
Wspomniany wyżej wypracowany mechanizm obronny to tylko jeden z wątków książki. Powieść Ślicznotka Doktora Josefa” jest bowiem przede wszystkim głębokim i przejmującym studium starości. Autorka dobitnie uświadamia nieuchronność starzenia się i śmierci. Jakby przez szkło powiększające, dokładnie przygląda się przemijaniu, związanym z nim zmianom czy dziwactwom, nie szczędząc szczegółowych, naturalistycznych opisów wyglądu i funkcjonowania ciała u schyłku życia. Co więcej, wprowadzając do powieści elementy poetyckie, czyni te bolesne obrazy jeszcze bardziej wyraźnymi i jaskrawymi:
Chodząc, podpatrywała pensjonariuszy. Siedzieli na tarasie. Patrzyli przed siebie. Rozkoszowali się słońcem na podobieństwo jaszczurek zastygłych wśród kamieni. Wystawiali się na pomazanie ciepłem. Czaszki porośnięte suchymi pojedynczymi włosami. Twarze niby zszyte z kilku kawałków skóry. Policzki w sińcach, ranach, ropnych zadrapaniach. Bibułkowe powieki. Wzdęte chorobą brzuchy. Pobrużdżone dłonie. Sękate palce. Uda jak żaboty. Zwisające luźno. Chwiejące się za każdym poruszeniem ciała. Oswobodzone z trzewiczków i pantofli stopy. Koślawe paluchy. Wyrostki. Guzki. Wodniste narośla. Wydawało się, że na coś czekają. Godzinami wpatrywali się w bramę.
Wspomniana zamknięta brama, na którą z nadzieją spoglądają pensjonariusze, również mocno wpisuje się w pojęcie starości. Jest ona bowiem symbolem nieustającego oczekiwaniem na odwiedziny bliskich. Wiąże się z nadzieją, że może tym razem pojawi się w niej znajoma, kochana twarz. I z rozpaczliwą samotnością, bo prawie nigdy nikt nie przychodzi.
Podsumowanie
Ślicznotka Doktora Josefa to ważna książka, ponieważ starość czeka nas wszystkich. I nie wiadomo, czy uda nam się ją przyjąć ze spokojem i godnością. Czy jednak będziemy rozpaczliwie chwytać się myśli o swojej młodości, która minęła i nie ma szansy wrócić. I czy podobnie jak pani Czechna będziemy próbować zanegować rzeczywistość, odsunąć nieuchronne i próbować wyrwać się ze szponów śmierci, która będzie dyszeć nad pomarszczonym, papierowym karkiem, zanim zabierze nas w ostatnią podróż do „domku nad jeziorem”:
Nie bój się o mnie, Leolko. Kaszel jak kaszel. Ta śmierć ma przegwizdane, jak na mnie natrafi. Ja tam i tak ucieknę. Już tam coś planuję. (…) Jeszcze jestem atrakcyjna. Mogę sobie życie ułożyć. Ktoś by o mnie naprawdę zadbał. Mówił, jaka jestem piękna. Prowadził do modystki, cierpliwie czekał na twardym krześle, aż wszystko poprzymierzam. A ja bym co sobotę piekła drożdżowe z rodzynkami i słodką marchewką.
Warto przeczytać tę książkę, ponieważ autorka w niezwykle wrażliwy sposób zwraca uwagę na tych, którzy na co dzień są pomijani, spychani na margines, o których tak łatwo zapomnieć. Bo „są uciążliwi”, „nie mogą już młodym ofiarować tyle, co kiedyś”, bo „przeszkadzają”… Na starszych ludzi, którzy nadal żyją, myślą, czują i cierpią w samotności. I którymi my też się kiedyś staniemy.
***
Książkę Ślicznotka Doktora Josefa Zyty Rudzkiej możesz zamówić w tym miejscu.
Czytaj także:
-
9/10
-
10/10
-
9/10
-
9/10
Summary
Powieść Ślicznotka z Autschwitz jest przede wszystkim głębokim i przejmującym studium starości. Autorka dobitnie uświadamia nieuchronność starzenia się i śmierci. Jakby przez szkło powiększające, dokładnie przygląda się przemijaniu, zwiazanym z nim zmianom czy dziwactwom, nie szczędząc szczegółowych, naturalistycznych opisów wyglądu i funkcjonowania ciała u schyłku życia. Co więcej, wprowadzjąc do powieści elementy poetyckie, czyni te bolesne obrazy jeszcze bardzej wyraźnymi i jaskrawymi.